This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Reymont, Władysław: Ziemia obiecana

Portre of Reymont, Władysław

Ziemia obiecana (Polish)

Łódź się budziła.
Pierwszy wrzaskliwy świst fabryczny rozdarł ciszę wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczęły się zrywać coraz zgiełkliwiej inne i darły się chrapliwymi, niesfornymi głosami niby chór potwornych kogutów, piejących metalowymi gardzielami hasło do pracy.
Olbrzymie fabryki, których długie, czarne cielska i wysmukłe szyje-kominy majaczyły w nocy, w mgle i w deszczu - budziły się z wolna, buchały płomieniami ognisk, oddychały kłębami dymów, zaczynały żyć i poruszać się w ciemnościach, jakie jeszcze zalegały ziemię.
Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze śniegiem, padał wciąż i rozwłóczył nad Łodzią ciężki, lepki tuman: bębnił w blaszane dachy i spływał z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pełne grzęskiego błota, na nagie drzewa, przytulone do długich murów, drżące z zimna, targane wiatrem, co zrywał się gdzieś z pól przemiękłych i przewalał się ciężko błotnistymi ulicami miasta, wstrząsał parkanami, próbował dachów i opadał w błoto, i szumiał między gałęziami drzew, i bił nimi w szyby niskiego, parterowego domu, w którym nagle zabłysło światło.
Borowiecki się obudził, zapalił świecę i równocześnie budzik zaczął dzwonić gwałtownie, wskazując piątą.
- Mateusz, herbata! - krzyknął do wchodzącego lokaja.
- Wszystko gotowe.
- Panowie śpią jeszcze?
- Zaraz będę budził, jeśli pan dyrektor każe, bo pan Moryc mówił wieczorem, że chce dzisiaj spać dłużej.
- Idź, obudź.
- Klucze już brali?
- Sam Szwarc wstępował.
- Telefonował kto w nocy?
- Kunke był na dyżurze, ale odchodząc nic mi nie mówił.
- Co słychać na mieście? - pytał prędko, prędzej jeszcze się ubierając.
- A nic, ino zaś na Gajerowskim Rynku zażgali robotnika.
- Dosyć, ruszaj.
- Ale, spaliła się też fabryka Goldberga, na Cegielnianej.
Nasza straż jeździła, ale wszystko dobrze poszło, ostały tylko mury. Z suszarni poszedł ogień.
- Cóż więcej?
- A nic, wszystko poszło fein, na glanc - zaśmiał się rechocząco.
- Nalewaj herbatę, ja sam obudzę pana Moryca.
Ubrał się i poszedł do sąsiednich pokojów przechodząc przez stołowy, w którym wisząca u sufitu lampa rozrzucała ostre, białe światło na stół okrągły, nakryty obrusem i zastawiony filiżankami, i na samowar błyszczący.
- Maks, piąta godzina, wstawaj! - zawołał otwierając drzwi do ciemnego pokoju, z którego buchnęło duszne, przesycone zapachem fiołków powietrze.
Maks się nie odezwał, tylko łóżko zaczęło trzeszczeć i skrzypieć.
- Moryc! - zawołał do drugiego pokoju.
- Nie śpię. Nie spałem całą noc.
- Dlaczego?
- Myślałem o tym naszym interesie, trochę sobie obliczałem i tak zeszło.
- Wiesz, Goldberg się spalił dzisiaj w nocy, i to zupełnie, "na glanc", jak Mateusz mówi...
- Dla mnie to nie nowina - odpowiedział ziewając.
- Skąd wiedziałeś?
- Ja miesiąc temu wiedziałem, że on się potrzebuje spalić. Dziwiłem się nawet, że tak długo zwleka, przecież procentów mu nie dadzą od asekuracji.
- Miał dużo towaru?
- Miał dużo zaasekurowane...
- Bilans sobie wyrównał.
Roześmiali się obaj szczerze.
Borowiecki wrócił do stołowego i pił herbatę a Moryc, jak zwykle, szukał po całym pokoju części garderoby i wymyślał Mateuszowi.
- Ja tobie zbiję ładny kawałek pyska, jak mi nie będziesz składał wszystkiego porządnie.
- Morgen! - krzyknął przebudzony wreszcie Maks.
- Nie wstajesz? Już po piątej.
Odpowiedź zagłuszyły świstawki, które się rozległy jakby tuż nad domem i ryczały przez kilkanaście sekund z taką siłą, aż szyby brzęczały w oknach.


The Promised Land (English)

Lodz was waking up.
The first screeching factory whistle ripped open the early morning silence. Then others whistles started going off more and more discordantly all over the city, shrieking in their hoarse, cracked voices like a choir of monstrous roosters singing the text "To Work!" through metallic throats.
The long, dark bodies and sinuous necks (that is, the chimneys) of the gigantic factories had loomed through the night, through the mist and rain. Now they woke slowly up, breaking forth in gusts of fire, exhaling clouds of smoke. They came alive and began to stir in the darkness that still covered the earth. A fine rain, a March rain mixed with snow, kept falling. It spread a heavy, clinging cloud over Lodz; it drummed on the tin roofs and cascaded from them straight onto the sidewalks, onto the streets that were black and clotted with sticky mud, onto the bare trees that huddled against the long walls, shivering with cold and jostled by the wind that arose somewhere in the soaked fields and shoved its way heavily through the dirty city streets, shaking the hoardings, testing the roofs, stumbling into the mud, soughing among the branches, and beating those branches against the window panes of a low one-story house where a light suddenly came on.
Borowiecki woke up and was lighting a candle at the very moment when the alarm clock went off violently, with its hands at five o'clock.
"Mateusz! Tea!" he shouted as the valet entered.
"Ready and waiting."
"Are the gentlemen still asleep?"
"I'm just going to wake them up, Mister Director, if you wish. Mister Moritz said yesterday that he wanted to sleep in."
"Go wake them up. Has someone taken the keys?"
Szwarc himself stopped by."
"Any phone calls during the night?"
"Kunke was on duty. He didn't say anything on the way out."
"What's the news in town?" he asked quickly. He was getting dressed even more quickly.
"Nothing, except that some worker was stabbed at Gajer's market."
"Alright. Get going."
"And also...Goldberg's factory on Cegelniana Street burned down."
"And?"
"Nothing. No problems. A fine piece of work."The valet chuckled.
"Pour out the tea, and I'll go wake Moritz up."
He finished dressing and went to the other rooms, passing through the breakfast chamber where the ceiling lamp cast a harsh white light on the round table covered with a tablecloth and set with cups. The samovar gleamed in the light.
"Max, five o'clock! Get up!" he called as he opened the door to a dark room stuffy with the scent of violets.
Max did not answer, but the bed began rocking and squeaking.
"Moritz!" he called into the other room.
"I'm not asleep. I haven't been asleep all night."
"Why not?"
"I was thinking about our business, adding up a few numbers, and the night went by."
"You know that Goldberg's burned down overnight. A fine piece of work, as Mateusz said."
"That's no news to me," Moritz answered, yawning.
"How did you know about it?"
"I knew a month ago that he needed a fire. I was only wondering why he put it off so long, because he wasn't getting any interest on his insurance premiums."
"Did he have a lot of material?"
"He had a lot of insurance..."
"It all evens out in the end."
They both burst out laughing.
Borowiecki returned to the table and began drinking his tea. Moritz, as usual, was turning his room upside down looking for a missing article of clothing and cursing Mateusz. "I'll give you one in the face if you don't learn to set everything out properly."
"Morgen!" cried Max, who had awakened at last.
"Aren't you getting up? It's after five."
His answer was drowned out by a whistle that seemed to go off right above the house, and that wailed for a quarter of a minute or so with such strength that the window panes rattled in their frames.




minimap