This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Nezval, Vítězslav: Koszula (Košile (Žena v množném čísle) in Polish)

Portre of Nezval, Vítězslav

Košile (Žena v množném čísle) (Czech)


V jedné z parných nocí na sklonku června 1935
Šel jsem kolem Luxemburské zahrady
Odbíjela dvanáctá hodina
A ulice byly prázdné
Jak vozy špeditérů a pusté jak Popeleční středa
Na nic jsem nemyslil
A nic jsem si nepřál
Nic jsem si nepřál nikam jsem nespěchal
a nic mě netížilo
Šel jsem jak člověk bez paměti
Člověk krabice
Šel jsem jak starci kteří už nepotřebují spánek

Nevím co mé to náhle upoutalo vzpomínám si
na svůj vlastní povzdech
Stromy v Luxemburské zahradě byly plny
bílých obvazů
Hleděl jsem na ty papírové náplasti
Přes železný plot
A možná že jsem si také zpíval
To je všecko
A Paříž prodaná do otroctví
Svíjela se jako šílená

Ó Paříži tvé mosty jimiž tě spoutali
Praha Paříž Leningrad a všecka ostatní města
jimiž jsem prošel
Vidím to stádo spoutaných žen
Utonulé září ještě pod širým nebem
Jak jejich braslety po kterých kráčí dav
Ó bráno mostů
Vidím jediné město
Jímž protéká Seina Něva a Vltava
Je tu také potůček v němž perou venkovanky prádlo
Potůček u kterého bydlím

Okna
Jedním mi vstupuje do pokoje socha z náměstí Pantheonu
Druhé hledí na Karlův most
Třetím se dívám na Něvský prospekt
Ale jsou ještě jiná okna

Jak jsem miloval kupecké kornouty
Jejichž tajemství dosud neznám
Připomínají mně prázdnou komoru
A hromady košil
Šachtu kde je společný hrob bezejmenných žen
Znám les kde pod širokým listem lopuchy
se skrývá dívčí ňadro
A plechový kříž s jejíma bílýma rukama
Pohovku ve které je jodoformem páchnoucí cupanina

Kdo jsi ty kterou vidím vždycky jako šicí stroj
Toho večera o němž mluvím podobal se ti
montparnasský bulvár
Seděl jsem před Café du Dôme
Díval jsem se na ornamenty jednoho domu
ve výši pátého poschodí
Zdálo se mi že sněží
Byl jsem v duchu účastníkem poslední
silvestrovské noci devatenáctého století
Pod stromem plným písní stál landaur
Marně jsem se snažil nalézt dům ve kterém je
šicí stroj z jehož člunku bych si byl přál niť
Pak jsem se dal na cestu směrem
k Luxemburské zahradě

Jak je krásný zvyk zahradníků chránit ovoce
na stromech v malých sáčcích
Jako vy přikrýváte nahá ňadra košilí
Krásná jak džber vody převržený
v smutečním domě
Krásná jak jehla v březové kůře na níž je vyryt
letopočet
Krásná jak makovice jíž se dotkl zvon
Krásná jak střevíc plující za povodně podél okna
s petrolejovou lampou
Krásná jak hranice dříví na niž usedl motýl
Krásná jak pečené jablko ve sněhu
Krásná jak pelest zasažená kulovým bleskem
Krásná jak mokrý hadr v plameni
Krásná jak pecen chleba o půlnoci na chodníku
Krásná jak knoflík na zdi kláštera
Krásná jak poklad v květináči
Krásná jak spiritistický stoleček jenž píše na vrata
Krásná jak věnec v střelnici
Krásná jak nůžky stříhající knot svíce
Krásná jak slza v oku
Krásná jak vlásečnice hodinek v uchu koně
Krásná jak diamant v pušce kondotiera
Krásná jak chrup vtisknutý do jablka
Krásná jak stromy v Luxemburské zahradě
ovázané škrobeným plátnem



PublisherČeskoslovenský spisovatel, Praha
Source of the quotationBásnĕ

Koszula (Polish)

Pewnej parnej nocy u schyłku czerwca 1935 roku
szedłem koło Ogrodu Luksemburskiego
biła godzina dwunasta
i ulice były puste
jak wozy spedytorów i próżne jak Środa Popielcowa
Nie myślałem o niczym
i niczego nie pragnąłem
Nie pragnąłem niczego nie spieszyłem się nigdzie i nic mi nie ciążyło
Szedłem jak człowiek bez pamięci
człowiek pudełko
szedłem jak starcy którym już sen niepotrzebny

Nie wiem co nagle zwróciło moją uwagę przypominam sobie własne westchnienie
Drzewa w Ogrodzie Luksemburskim owinięte były białymi opatrunkami
Patrzyłem na te papierowe bandaże
przez żelazny płot
i może śpiewałem sobie przy tym
To wszystko
A Paryż sprzedamy w niewolę
wił się jak opętany

O Paryżu twoje mosty którymi cię spętano
Praga Paryż Leningrad i wsżystkie inne miasta po których chodziłem
Widzę to stado spętanych białogłów
Utopione lśni jeszcze pod szerokim niebem
jak ich bransolety po, których depcze motłoch
O bramo mostów
Widzę jedno jedyne miasto
przez które płynie Sekwana Newa i Weltawa
Jest tu także strumyk w którym wieśniaczki piorą bieliznę
Strumyk nad którym mieszkam

Okna
Przez jedno z nich wchodzi ido pokoju posąg z placu Panteonu
Drugie spogląda na most Karola
Przez trzecie patrzę na Newski Prospekt
Są jednak inne jeszcze okna

Ach jakże kochalem skręcone rożki sprzedawców
rożki których tajemnicy do dziś nie poznałem
Przypominają mi pustkę komory
i stosy koszul
Sztolnię gdzie znajduje się wspólny grób bezimiennych kobiet
Znam las gdzie pod szerokim liściem łopuchu ukrywa się pierś dziewczęca
i blaszany krzyż z jej białymi rękoma
kanapę w której są tchnące wonią chloroformu szarpie

Kim jesteś ty którą widzę zawsze jako maszynę do szycia
Tego wieczora o którym mowa bulwar Montparnasse był do ciebie podobny
Siedziałem przed Cafe du Dôme
Patrzyłem na ornamenty pewnego domu na wysokości piątego piętra
Wydawało mi się że pada śnieg
W duchu uczestniczyłem w ostatniej nocy sylwestrowej dziewiętnastego wieku

Pod drzewem pełnym pieśni stał faeton
Daremnie usiłowałem znaleźć dom gdzie jest maszyna do szycia z której czółenka chciałbym mieć nić
Potem ruszyłem w drogę w kierunku Ogrodu Luksemburskiego
Jakiż to piękny zwyczaj mają ogrodnicy  chroniąc owoce na drzewach w małych wereczkach
Tak jak pani nagie piersi przysłania koszulką
Piękne jak dzban wody przewrócony w domu żałoby
Piękne jak igła w brzozowej korze na której wyryto monogram
Piękne jak makówka której dotknął dzwon
Piękne jak trzewiczek płynący podczas powodzi pod oknem z lampą naftową
Piękne jak sąg drzewa na którym usiadł motyl
Piękne jak jabłko pieczone na śniegu
Piękne jak krawędź łoża porażona kulistym piorunem
Piękne jak mokra szmata w płomieniach
Piękne jak bochen chleba o północy na chodniku
Piękne jak guzik na murze klasztoru
Piękne jak skarb w doniczce
Piękne jak spirytystyczny stolik który na drzwiach pisze
Piękne jak wieniec na strzelnicy
Piękne jak nożyczki wyrównujące knot świecy
Piękne jak łza w oku
Piękne jak wlosek zegarka w uchu konia
Piękne jak diament w muszkiecie kondotiera
Piękne jak zęby wgryzione w miąźsz jabłka
Piękne jak drzewa w Ogrodzie Luksemburkim ówinięte płótnem

 



Source of the quotationCudowny czarodziej, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1969

minimap