This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

József Attila: Oda (Óda in Polish)

Portre of József Attila

Óda (Hungarian)

1
Itt ülök csillámló sziklafalon.
Az ifju nyár
könnyű szellője, mint egy kedves
vacsora melege, száll.
Szoktatom szívemet a csendhez.
Nem oly nehéz -
idesereglik, ami tovatűnt,
a fej lehajlik és lecsüng
a kéz.

Nézem a hegyek sörényét -
homlokod fényét
villantja minden levél.
Az úton senki, senki,
látom, hogy meglebbenti
szoknyád a szél.
És a törékeny lombok alatt
látom előrebiccenni hajad,
megrezzenni lágy emlőidet és
- amint elfut a Szinva-patak -
ím újra látom, hogy fakad
a kerek fehér köveken,
fogaidon a tündér nevetés.

2
Óh mennyire szeretlek téged,
ki szóra bírtad egyaránt
a szív legmélyebb üregeiben
cseleit szövő, fondor magányt
s a mindenséget.
Ki mint vízesés önnön robajától,
elválsz tőlem és halkan futsz tova,
míg én, életem csúcsai közt, a távol
közelében, zengem, sikoltom,
verődve földön és égbolton,
hogy szeretlek, te édes mostoha!

3
Szeretlek, mint anyját a gyermek,
mint mélyüket a hallgatag vermek,
szeretlek, mint a fényt a termek,
mint lángot a lélek, test a nyugalmat!
Szeretlek, mint élni szeretnek
halandók, amíg meg nem halnak.

Minden mosolyod, mozdulatod, szavad,
őrzöm, mint hulló tárgyakat a föld.
Elmémbe, mint a fémbe a savak,
ösztöneimmel belemartalak,
te kedves, szép alak,
lényed ott minden lényeget kitölt.

A pillanatok zörögve elvonulnak,
de te némán ülsz fülemben.
Csillagok gyúlnak és lehullnak,
de te megálltál szememben.
Ízed, miként a barlangban a csend,
számban kihűlve leng
s a vizes poháron kezed,
rajta a finom erezet,
föl-földereng.

4
Óh, hát miféle anyag vagyok én,
hogy pillantásod metsz és alakít?
Miféle lélek és miféle fény
s ámulatra méltó tünemény,
hogy bejárhatom a semmiség ködén
termékeny tested lankás tájait?

S mint megnyílt értelembe az ige,
alászállhatok rejtelmeibe!...

Vérköreid, miként a rózsabokrok,
reszketnek szüntelen.
Viszik az örök áramot, hogy
orcádon nyíljon ki a szerelem
s méhednek áldott gyümölcse legyen.
Gyomrod érzékeny talaját
a sok gyökerecske át meg át
hímezi, finom fonalát
csomóba szőve, bontva bogját -
hogy nedűid sejtje gyűjtse sok raját
s lombos tüdőd szép cserjéi saját
dicsőségüket susogják!

Az örök anyag boldogan halad
benned a belek alagútjain
és gazdag életet nyer a salak
a buzgó vesék forró kútjain!
Hullámzó dombok emelkednek,
csillagképek rezegnek benned,
tavak mozdulnak, munkálnak gyárak,
sürög millió élő állat,
bogár,
hinár,
a kegyetlenség és a jóság;
nap süt, homályló északi fény borong -
tartalmaidban ott bolyong
az öntudatlan örökkévalóság.

5
Mint alvadt vérdarabok,
úgy hullnak eléd
ezek a szavak.
A lét dadog,
csak a törvény a tiszta beszéd.
De szorgos szerveim, kik újjászülnek
napról napra, már fölkészülnek,
hogy elnémuljanak.

De addig mind kiált -
Kit két ezer millió embernek
sokaságából kiszemelnek,
te egyetlen, te lágy
bölcső, erős sír, eleven ágy,
fogadj magadba!...

(Milyen magas e hajnali ég!
Seregek csillognak érceiben.
Bántja szemem a nagy fényesség.
El vagyok veszve, azt hiszem.
Hallom, amint fölöttem csattog,
ver a szivem.)

6
(Mellékdal)
(Visz a vonat, megyek utánad,
talán ma még meg is talállak,
talán kihűl e lángoló arc,
talán csendesen meg is szólalsz:

Csobog a langyos víz, fürödj meg!
Ime a kendő, törülközz meg!
Sül a hús, enyhítse étvágyad!
Ahol én fekszem, az az ágyad.)  



Source of the quotationhttp://mek.oszk.hu

Oda (Polish)

1
Gdy w blasku siedzę na górskim upłazie –
wczesnego lata
wiew lekki jak wieczerzy ciepły dech
tu do mnie wzlata.
Serce do ciszy przyzwyczajam.
Nieżmudne to staranie –
starczy, że, co minione, w głąb opadnie,
głowa się schyli i bezwładnie
w dół zwiśnie ramię.

Patrzę na szczyty dookoła –
światłością twego czoła
jaśnieje każdy skalny płat.
Na ścieżce - żywej duszy; widzę,
jak w zuchwałości swojej i bezwstydzie
suknię twą szarpie wiatr.
Kiedy zaś patrzę na kruche listowie,
to włosy twe spływają ku przodowi
i pierś faluje, i wśród ech
potoku Synwa, co hucznie się pieni –
wytryska, widzę to znów, na kamieni
białym szeregu
(na twoich zębach) cudotwórca śmiech.

2
O, jakżeś droga memu sercu,
ty, która mowy mojej wyraz
z przewrotnej samotności, w lochach duszy
usadowionej, wydobywasz -
i z uniwersum.

Która jak od swych grzmotów siklawa - ode mnie
odżegnujesz się i mkniesz, uciszona, dalej,
póki ja, znad mego życia przepaści bezdennej,
doganiam cię krzykiem, że - słyszysz? - kocham,
kocham ciebie, choć tyś moja macocha,
kocham ciebie, macocho, czule 1 zuchwale!

3
Kocham ciebie -jak matkę dziecię niewinne,
jak milczące stoki głuchą głębinę,
jak drżący promień przestworza sine,
jak spalanie się - dusza, jak trwanie - ciało!
Kocham ciebie -jak życia każdą godzinę
śmiertelnikom, ńim umrą, kochać przystało.

We mnie każdy twój uśmiech, drgnienie czy słowo
zapada się jak przedmioty pod ziemię.
W umysł mój jak kwas w płytę metalową
wtrawiłem cię podskórńymi instynktami,
i teraz, o moja najsłodsza pani,
twa istota wypełnia tam wszelkie istnienie.

Chwile z chrobotem się oddalają,
lecz w mych uszach twoje wciąż wibrowanie.
Gwiazdy gasną i na powrót się zapalają,
lecz w mych oczach trwasz piękna jak malowanie.
Twój smak, jak cisza pod jaskiń sklepieniem,
wystygły wędruje mym podniebieniem,
twa dłoń przezroczysta na szklance drży,
na niej delikatna siateczka żył -
jawą jesteś czy przywidzeniem?

4
A ja? Gruda, magma, surowiec,
który wzrok twój kształtuje, kruszy i scala?
Czy też - ducha to rozświetlenie,
zjawisko i objawienie,
że nicością swą owiać mogę i obejść
urodzajną górską krainę twojego ciała?

Że jak słowo w umysł na oścież rozwarty
wśliznąć się mogę w jego zakamarki!…
Twój krwiobieg jak róży rozkwitły krzak
nie ustaje w swych tajemnych obrotach
i przenosi z głębin odwieczny żar,
by miłości kwiat na twych wargach trzepotał
i błogosławiony był owoc twego żywota.

Glebę zaś delikatną twych trzewi
na wskroś haftuje plątanina korzeni
i wrażliwe poszycie żołądka krzepi,
supłając i rozsupłując z zapałem -
by krążąc nie przelały się soki przez brzegi
i szerokolistne płuc twoich krzewy
swoją własną głosiły chwałę!

Niezniszczalna materia wędruje, szczęśliwa,
przez kiszek twoich tunele,
to zaś, co odrzucone - obmyte, przepływa
przez gorące żródła gorliwych nerek!

Urodzajem wzbierają twoje ugory,
jasno jarzy się gwiazdozbiory,
w poruszeniu jezior, w fabryk rumorze
krząta się milion żywych stworzeń,
nosorożców,
wodorostów,
okrucieństwo i dobroć, zbrukanie i czystość,
słońce świeci, chmurzy się zorza polarna –
i ta, która samej siebie nie ogarnia,
w zawartości swej trwa zabłąkana wieczystość.

5
Jak skrzepy krwi
padają słowa
pod twoje stopy.
Zajękliwy byt ze mnie drwi –
tylko praw przejrzysta jest mowa.
Lecz które wskrzeszają mnie co dzień, tak pracowite
organy me - już się sposobią ze zgrzytem
do zupełnej niemoty.

Ale nim to nastąpi –
do ciebie wybranej
rozlegnie się wołanie ich zawołane:
o, ty jedyna, ty ze wszystkiego, ty wszystko,
żywe łoże, twardy grobie, miękka kołysko,
przyjmij mnie w siebie!…
(Z wysokości niebo zorzą broczy,
blaskiem hufce spiżowe płoną.
Jak ta światłość rani moje oczy!
Ginę, zda się, za promienną zasłoną.
I spoza mnie, znade mnie dobiega
mego serca łomot.)

6
(Pieśń boczna)
(Niosą mnie koła, drogą się wlokę,
może dziś jeszcze do ciebie dotrę,
może mnie poznasz, może obejmiesz,
może się nawet cicho odezwiesz:

Pluszcze letnia woda, obmyj się!
Oto ręcznik w kwiaty, otrzyj się!
Na ognisku mięso, posil się!
Leżę na posłaniu, połóż się.)



Source of the quotation1975, Antologia poezji węgierskiej, Państowowy Instytut Wydawniczy, Warsawa

minimap