This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Stasiuk, Andrzej: Wiersze

Portre of Stasiuk, Andrzej

Wiersze (Polish)

1.
Tak, tu powinniśmy przychodzić,
do próżnych i surowych wnętrz. Dziś,
kiedy nie mamy nic do przyniesienia, nic
co by miało ciężar, nic
prócz ciężarów własnych które
nikomu nigdy na nic.

Powinniśmy przychodzić tuż przed świtem
gdy za miastem słychać płacz pociągów,
ptaki jeszcze śpią a ciemności
został ledwo skrawek;
gdy nikt nie odbiera telefonów, wtedy
gdy nie zastaniemy tu nikogo.

Po jakiejś długiej nocy
gdy strach nas budzi lecz już
nie umiemy się przestraszyć i
po prostu, w butach, idziemy sprawdzić
czy nikt nie stoi w przedpokoju.
Lecz tam jest pusto, tak samo dalej,
aż dochodzimy do samego końca świata.

2.
Syf płynie rzeką. Most się przyzwyczaił.
Nie próbuje podnieść i otrząsnąć żadnej
ze swych kilku nóg. W górze biegu kobiety
pielęgnują swoje ciała. Nad czarnym Śródmieściem
powieka chmur czerwieni się z niewyspania.
Ze mną też nie lepiej: To stare podejrzenie,
że tylko sen nas dzieli od nieśmiertelności.

3.
Przychodzi mi do głowy
Pierwszy telefon z którego dzwoniłem
w różne strony miasta: Brzękliwa budka
z metalu i luźnego szkła w ciemnej uliczce.
Pierwsze zdziwienie, że słyszę głosy
ludzi których nie widzę i nigdy
nie zobaczę. Kręciło się przypadkowy numer
by powołać istnienie. I zaraz potem
je unicestwić przy pomocy staroświeckiej
dźwigni. Lata siedemdziesiąte, zabawa za złotówkę.

4.
Dziesięć lat temu stałem na balkonie wieżowca.
Ogień spadał na domy w Śródmieściu,
płonęły, zwęglały się jak czarne zabawki,
potem przyprószył je popiół wieczoru i
pełgały już tylko atramentowe światła glin i karetek.
Jak każdy niegrzeczny chłopiec myślałem wtedy
o apokalipsie.

5.
Dziesięć lat temu... dziesięć...
Sierść miasta wciąż się tli; swąd.
Nawet pies nie rozpozna
tutaj swoich śladów. Więc może
tylko przeprowadzam podszyty strachem
eksperyment z czasem, który ma trwać
w powietrzu niczym kontur drzwi
przez które kiedyś można było
wybiec na podwórko.

6.
Przyjechałem tutaj szukać swoich śladów.
Nie dało się zabrać wszystkiego.
W parkach już czai się listopad,
po tamtej stronie mostu zaczyna się
koniec wieku i przeczucia pewnie znowu
sobie ze mnie zakpią. Zdarzenia ocierają
się o skórę jak pies z kotem w związku
tyleż ścisłym, co niewyjaśnionym. Linia
wieżowców w Śródmieściu ma wyrazistość
mojego elektrokardiogramu.

7.
Nie ma już tych starych ulic,
więc i ja przepadłem.
Słońce jak czerwona gąbka próbuje wessać
rzekę, w wiklinach menele piją wino.
Stoję na moście i patrzę jak wieczność
ich obejmuje i układa się na trawie. Czas
który zaczyna się w dowolnym miejscu
jest nieskończonością. Przyjechałem tu
i zaraz wyjeżdżam. Czym różni się zburzenie
miasta w przestrzeni od zburzenia w czasie?
Pluję do rzeki i pstrykam niedopałkiem:
Tylko tym, że to drugie jest nie do udowodnienia.

8.
Mam trzydzieści trzy lata, z turkotem wyprzedza mnie tramwaj,
ludzie patrzą, nikogo prócz mnie nie ma
jak sięgnąć okiem. Idę sam przez
szarzejący ekran nieba, przetrząsam kieszenie i
żeby zyskać trochę sensu zapalam papierosa.
Po chwili oni są już dalej i mogę
go wyrzucić. Słońce wisi jak grosik
nad skarbonką miasta. Trzydzieści trzy lata.

9.
Zapada zmierzch. Miasto
na tamtym brzegu przypomina tarkę
do warzyw w której pali się
ogarek świecy. Trzeba jakoś sobie
radzić z wyobraźnią. Połowa mostu i
połowa życia, egzystencja szuka pociechy
geometrii. Parasol nocy otwiera się
nad Pragą, na Wolę spadają
ostatnie krople dnia.

10.
Dziesięć przykazań, siedem grzechów,
trudno ustalić liczbę kombinacji
niemniej jednak sprawa całkiem wykonalna.
Więc tylko tyle? Tyle,
jeśli nie liczyć wolnej woli oraz
inteligencji która nienawidzi próżni.
Nadprzyrodzona jasność w głowie
świeci po najdalsze pętle tramwajowe
wypełnia puste telefoniczne budki.

11.
Pociągi zatrzymały stare barwy.
Niebiesko-żółty jedzie na zachód i
gaśnie w tunelu. Ekspres stoi i przypomina
martwego zaskrońca. Wieże ze zwykłą ciekawością
nakłuwają niebo. Pusto. Powietrze nad wodą zawsze
wydaje się większe. Alkohol buszuje w brzuchu,
amfetamina bierze mnie za ramię i popycha
w zbieżną perspektywę stalowych poręczy.
Zaraz stąd wyjeżdżam.

 




minimap