Ez az oldal sütiket használ

A portál felületén sütiket (cookies) használ, vagyis a rendszer adatokat tárol az Ön böngészőjében. A sütik személyek azonosítására nem alkalmasak, szolgáltatásaink biztosításához szükségesek. Az oldal használatával Ön beleegyezik a sütik használatába.

Chwin, Stefan: Der Terror des Optimismus (Tyrania optymizmu Német nyelven)

Chwin, Stefan portréja

Vissza a fordító lapjára

Tyrania optymizmu (Lengyel)

Niepisanym dogmatem dzisiejszej szkoły – szczególnie renomowanych szkół prywatnych – jest wychowanie dla sukcesu. Ma to oczywiście swoje uzasadnienia, bo młodych ludzi należy mobilizować do nauki, jak się da, a każda opowieść o sukcesie z pewnością podnosi poziom adrenaliny we krwi, co niewątpliwie sprzyja efektywnemu działaniu. Tyle tylko że w każdej klasie na dwudziestu pięciu uczniów sukces odniesie dwóch albo trzech. Nie ma rady: resztę czeka w najlepszym razie umiarkowanie pomyślna wegetacja. Wystarczy rzut oka: tych, którzy już w punkcie wyjścia na sukces raczej skazani nie są, jest zwykle jakieś trzy czwarte. Podsycanie w takich warunkach ambicji czyli żądzy sukcesu wygląda na mimowolny sadyzm. “Jak dacie z siebie wszystko, to wcześniej czy później znajdziecie się na topie” – takie rzeczy wmawia się młodym ludziom. Tymczasem wbrew mitowi pucybuta-milionera, który – jak to sobie wyobrażamy – najpierw polerował brudne buty przechodniom w Harlemie, potem zaś dzięki zaciekłej wytrwałości zrobił bajeczne pieniądze i teraz lata z Nowego Yorku do Paryża własnym odrzutowcem, w społeczeństwie wolnorynkowym sukces zależy od jednostki w pewnym tylko stopniu. Rynek pracy kurczy się, a nie rozszerza (m.in. na skutek gwałtownego rozwoju nowoczesnych technologii). Większość “dobrych miejsc”, które w społecznym odczuciu uchodzą za symbol kariery zawodowej, jest już zajęta i będzie zajęta w przyszłości. Spora część młodych ludzi, którzy teraz uczą się i studiują, pójdzie na zasiłek albo do końca życia będzie żyć z nieciekawych zajęć, tak jak to się dzieje z większością ludzi na Wschodzie i na Zachodzie, którzy – powiedzmy jasno – ledwo wiążą koniec z końcem. Ale nie chodzi tylko o sukces zawodowy. Większość młodych ludzi, którym wmawia się teraz, że jak się postarają, to wszystko będzie okay, będzie miała też raczej częściowo tylko udane życie osobiste. Mówić im, że jeśli będą się mocno starać, wszystko pójdzie znakomicie także w tej sferze, to tworzyć miraże, które wcześniej czy później rozwieją się choćby w zetknięciu z twardymi realiami życia małżeńskiego. Gdy o tym wszystkim myślę, przypominają mi się dawne słowa Leszka Kołakowskiego, które, wiem, mogą dzisiaj pewnie dziwić, a nawet irytować, ale, jak myślę, mają w sobie  sporo prawdy: “Prawdziwie wartościowa kultura to taka kultura, która potrafi ludziom pomagać w znoszeniu klęsk. Bo żyjąc przechodzimy od klęski do klęski”. Takie jednak wyrażenia jak “klęska”, “życiowa przegrana” czy “wegetacja” to są w dzisiejszym świecie wyrażenia na niepisanym indeksie, których wszelkimi sposobami stara się unikać nie tylko kultura masowa. Stara się ich unikać także szkoła. Właściwie należałoby zapomnieć, że takie słowa w ogóle istnieją w słownikach. Najbardziej poruszająca wypowiedź, jaką usłyszałem ostatnio? Oto w uroczystym wywiadzie z okazji dziewięćdziesięciolecia urodzin zapytano Czesława Miłosza, laureata literackiej Nagrody Nobla z 1980 roku, czy miał udane życie. Odpowiedzią, którą usłyszeli dziennikarze z ust sławnego poety, było tylko jedno słowo: “Nie”. Myślę, że nad tą odpowiedzią triumfującego noblisty, który właściwie osiągnął w życiu wszystko, co tylko można sobie wyobrazić, warto się głęboko zamyślić. Bo jeśli nawet on, to cóż dopiero mówić o nas... Wyznanie Miłosza wielu ludzi przyjęło zresztą – w czym widzę znak czasu – jako niezręczne i niestosowne. Takich bowiem rzeczy przecież nie mówi się publicznie. Czyjeś prywatne niespełnienie, nawet jeśli jest to niespełnienie wielkiego pisarza, powinno pozostać w ukryciu. Kultura nastawiona na “edukację dla sukcesu” uczy żyć w kłamstwie. Zmusza do ciągłego udawania człowieka sukcesu, zmusza do wstydu z życia niespełnionego. Rodzimy się po to, by odnieść sukces. Kto nie ma udanego życia, powinien ten fakt ukryć. Należy udawać przed znajomymi i światem, że wszystko jest okay, bo brak sukcesu kompromituje. To właśnie dlatego szkoła, każda szkoła – nawet ta najbardziej bezstresowa i przyjazna młodym ludziom – jest znienawidzona przez uczniów. Oni od pierwszych chwil wiedzą, że jest to miejsce, gdzie odbywa się pierwsza selekcja: oddzielenie tych, którzy mają szansę na sukces, od tych, którzy najprawdopodobniej tej szansy nie mają. Każdy bardziej doświadczony nauczyciel potrafi bezbłędnie odróżnić jednych od drugich i choćby nawet miał jak najlepszą wolę, by sukces zapewnić wszystkim, sam w głębi serca dobrze wie, że sporej części z nich nie będzie umiał pomóc w żaden sposób. To właśnie w szkolnej klasie następuje pierwsze rozwarstwienie, które rodzi frustrację. Szkoła, jawnie oceniając “postępy i uzdolnienia uczniów”, w istocie uświadamia każdemu z nich, ile jest naprawdę wart, to znaczy, jakie drogi są przed nim zamknięte, kto wie, może na zawsze. Niemało uczniów w jakiejś chwili zdaje sobie sprawę, że nie należą oni do ludzi skazanych na sukces. Bywa, że to odkrycie jest bardzo bolesne i pozostawia w duszy trwały, trujący ślad. Czy dzisiejsza kultura zachodniego świata – kultura rozwoju gospodarczego i rozbudzonych aspiracji – niesie duchową pomoc tym, którzy nie są skazani na sukces? Kiedyś kultura zachodnia robiła to i byłoby dobrze, gdyby to potrafiła także dzisiaj, tylko nie bardzo wiemy, jak to robić. Do czego należałoby przygotować młodego człowieka, który staje na początku życiowej drogi? Ach – mówimy – nie myślmy o niedobrych rzeczach, które mogą mu się przytrafić. Przyjmijmy raczej, że w jego życiu nie zdarzy się nic złego. W ten sposób milczenie o prawdziwym życiu staje się fundamentem edukacji. Szkoła, tak jak jest pomyślana obecnie, ma właśnie ukrywać przed uczniem wiedzę o tym, czym w rzeczywistości jest życie. Ma ona tworzyć fikcyjną rzeczywistość iluzji, oddzieloną od realnego świata, w której uczeń nigdy nie dowie się o klęskach, jakie na niego nieuchronnie czekają. Założenie jest proste: uczeń powinien być przekonany, ze nic go złego w życiu nie spotka. Bo przecież tak naprawdę umieranie matki na raka, alkoholizm brata, emocjonalny chłód żony, niewdzięczność syna czy pogarda dla bezsilnego, starego ojca – to wszystko się z pewnością na świecie zdarza, ale zdarza się innym, nie nam. Dlatego należy przemilczać ciemne strony życia, by nie osłabiać w uczniu “młodzieńczego impetu i nadziei na lepszą przyszłość”. Jak najmniej więc “ponurych myśli” i jak najwięcej sportu na świeżym powietrzu. A przecież on – tak jak my wszyscy – na pewno w jakiejś chwili życia zostanie zdradzony przez kogoś, kogo będzie kochał, oszukany przez kogoś, komu zaufa, poniżony przez kogoś, przed kim się otworzy, odepchnięty, wyrzucony z pracy, upokorzony, boleśnie zraniony i będzie musiał się jakoś z tego wszystkiego podnieść. Takie jest, niestety, nasze życie. Można oczywiście udawać, że to nieprawda, wystarczy jednak rozejrzeć się trochę wśród znajomych, by nie mieć tej pewności. Częściowo udane małżeństwo, częściowo udane dzieci, częściowo udany dom... Jaki dar należałoby mu przekazać, żeby z tego wszystkiego wyszedł cało? Powie ktoś: Jak można zakładać z góry, że życie nie będzie udane! Cóż za pesymizm! Cóż za defetyzm! – Ależ niczego nie trzeba zakładać. Przecież wszyscy dobrze wiemy, jak to jest. Wystarczy posłuchać, co mówią ludzie na przyjęciach o piątej nad ranem, gdy zbliża się szary świt a w butelkach kończy alkohol, to znaczy, kiedy maski spadają z twarzy. Ileż to każdy z nas się nasłuchał w takich chwilach! Bogaty biznesmen nagle zaczyna wyznawać, że przegrał życie, bo nie został pisarzem. Pisarz zaczyna zwierzać się, że przegrał życie, bo nie ma “konkretnego zawodu”. Roześmiana właścicielka banku zalewa się łzami, bo mąż od miesięcy nie chce z nią sypiać. Burmistrz stutysięcznego miasta, absolwent Oxfordu, bełkocze, że jego ukochany syn bierze narkotyki i nie chce chodzić do żadnej szkoły. Dziennikarz udręcza się, że nie może napisać powieści. Filmowiec wstydzi się, że nie został inżynierem od silników samochodowych. Prawdziwy seans prawdy, poranna parada upiorów, o której nazajutrz wszyscy będą chcieli zapomnieć na wieki. I dzieje się tak nie tylko w Düsseldorfie, Warszawie i Pradze, lecz także w Sztokholmie, Paryżu i Budapeszcie. Geografia nie ma tu żadnego znaczenia. Wielkim błędem współczesnego modelu wychowawczego jest tyrania optymizmu, tyrania udawania, że wszystko będzie okay – tylko się starajcie i uczcie pilnie! Prawdziwa komedia ludzka... Masz odnosić sukcesy! – żądają od ucznia rodzice, którzy sami sukcesów nie odnoszą. Masz odnosić sukcesy! – żądają od ucznia nauczyciele, rozwiedzeni, samotni, sfrustrowani, bez forsy, złamani, upokarzani przez rodziców (którzy płacą, więc żądają...) i dyrektorów (na szczęście nie wszystkich...), którzy żelazną ręką muszą walczyć o dochody szkoły. I widmo sukcesu unosi się nad dzisiejszą szkołą jak uśmiechnięty wampir. Wartość szkoły mierzy się dziś ilością absolwentów, którzy dostali się do renomowanych uczelni, wysoko notowanych w rankingach, to znaczy weszli do wąskiego grona lepszych, którym się udało. Reszta, która do tego grona nie weszła, jest traktowana przez szkołę jako wstydliwy balast, z którym nie wiadomo, co począć. Tymczasem – niech mi będzie wolno wyrazić taką opinię – należałoby uczyć w szkole trudnej sztuki życia, to znaczy także tego, jak żyć w niespełnieniu. Wiem, to brzmi fatalnie, ale inaczej się tego powiedzieć nie da. Sztuki życia w niespełnieniu uczyło dawniej chrześcijaństwo, które przez stulecia głosiło, że klęska jest niezbywalnym elementem ludzkiego losu i godne jej znoszenie świadczy o sile naszego ducha. Idee chrześcijańskiej etyki szły jednak czasem za daleko, apoteozując choćby życie męczenników, poniżonych i zmiażdżonych przez los, choć równocześnie obiecywały wszystkim zwycięstwo pośmiertne, co dla ludzi niewierzących było jednak i pozostaje nadal tylko krzepiącą mrzonką. Także polska kultura wieku XIX uczyła, jak żyć w klęsce, uściślijmy jednak: chodziło przede wszystkim o trudną sztukę życia w klęsce niewoli politycznej. Polski romantyzm stworzył rozbudowaną filozofię życia moralnego, która przeobrażała klęskę poniesioną w starciu z przeważającym wrogiem w moralne zwycięstwo pokonanych. Polscy poeci i działacze społeczni uczyli, jak społeczeństwo może godnie żyć w niewoli, nadając głębszy sens bolesnemu doświadczeniu niespełnienia. Na tym fundamencie filozoficznym powstało wiele dzieł literackich, które weszły do kanonu nowoczesnej kultury polskiej. W roku 1989, kiedy rozpadł się komunizm i Polska po raz kolejny odzyskała suwerenność polityczną, spora część Polaków, ciesząc się słońcem odzyskanej wolności, uwierzyła, że tamta wiedza nie jest im już do niczego potrzebna. Z pewnością dodało to impetu polskiemu społeczeństwu w trudnym momencie ustrojowej transformacji. Zmienił się nastrój życia w Polsce. Do zgrzebnej rzeczywistości postkomunistycznego świata wtargnęła kultura masowa. Na ekranach telewizorów pojawił się tryskający zdrowiem człowiek z obowiązkowym “keep smiling”. Ale w tym słońcu odzyskanej wolności zagubiła się też część ważnej prawdy o ludzkim istnieniu. Słowo “życiowa klęska” stało się wstydliwym słowem-tabu. Wykadzano je z polskich dusz tak, jak się wykadza pokój po ciężkiej chorobie. Czyż nie lepiej brzmi słowo “porażka”, w którym zawarta jest obietnica rychłej poprawy losu? Lecz jeśli kiedyś sztuki życia w niespełnieniu uczył Kościół, dzisiaj do kościoła ludzie chodzą coraz rzadziej, więc nie spodziewają się z tej strony pomocy, kolorowe zaś magazyny i telewizja wołają nieubłaganie: “Jeśli nie odniesiesz sukcesu, jesteś niczym!”. Wszystko to rodzi w młodych ludziach frustrację i agresję o trudnych do przewidzenia skutkach, bo większość z tak podsycanych nadziei nigdy nie zostanie spełniona. Nawet najlepsi mogą przegrać, chociaż wmawiamy sobie, że to niemożliwe. Mit dobrej edukacji, gwarantującej jakoby powodzenie w życiu, jest niestety tylko jednym z krzepiących złudzeń, którymi karmimy nasze dusze. Wykształcenie nie gwarantuje niczego, choć dzisiaj panicznie chcemy wierzyć, że jest ono uniwersalnym kluczem do szczęścia naszych dzieci. Tymczasem ono czasem takim kluczem jest, a czasem nie jest, bo nawet jeśli ktoś ma świetny dyplom, a nie ma fartu, to i tak wszystko na nic. Witold Gombrowicz uważał, że szkoła nigdy nie była miejscem, w którym uczniów przygotowywano do prawdziwego życia. Przeciwnie: jej celem – tak rzecz przedstawiał w słynnych scenach swojej powieści “Ferdydurke” z roku 1938 – było i jest nadal odgradzaniem młodych ludzi od takiego życia. Ale dawniej szkoła nawet nie udawała, że jest czymś innym niż jest. Była miejscem tresury obyczajowej i “kucia”. Teraz zaś szkoła często pozoruje, że zależy jej na wtajemniczeniu uczniów w trudne sekrety ludzkiego istnienia i przygotowaniu ich do “praktycznego życia”. Ale to właśnie terror optymizmu, który w niej panuje – efekt presji wywieranej na nauczycielach przez rodziców, którzy nie chcą nawet słyszeć o tym, że ich dziecko może w życiu przegrać – blokuje szkołę w jej poważnych zadaniach. Nauczyciel – to przekonanie wydaje się dość powszechne – jest od tego, by dziecko nie przegrało nigdy. Powinien być energiczny, przyjazny, uśmiechnięty, mobilizujący do wspinania się wzwyż. On ma nauczyć dziecko, jak w życiu zwyciężać, to znaczy eliminować konkurentów. Ma zrobić z niego skutecznego wojownika na rynku pracy. Zamyka się błędne koło wymuszeń i kłamstw, bo wielu spośród uczniów dobrze wie, że takimi wojownikami nigdy nie będą. Dzisiaj uczeń dowiaduje się w szkole, co to są stawonogi, czym jest ameba i kim był Goethe, ale czy dowiaduje się też – co jest, ośmielę się twierdzić, wiedzą dużo poważniejszą – jak żyć w nieudanym związku z mężczyzną, z którego to związku wiele kobiet nie potrafi się wyplątać? Młody człowiek po paru latach szkolnej edukacji wie dość dokładnie, kto to był Karol Wielki oraz co Niemcy zawdzięczają Ludwigowi Erhardtowi, ale czy będzie wiedział, jak sobie poradzić z synem, który nie będzie go kochać? Czy szczegółowa wiedza o amperach i prawie Archimedesa powie mu, jak sobie poradzić w chwili, gdy go porzuci ktoś bliski? Kto na tym traci? W ostatecznym rachunku tracimy na tym wszyscy. “Ma ci się udać w życiu!” – słyszy dziecko od najwcześniejszych lat od matki, ojca, siostry, brata, kolegów i nauczycieli. Tymczasem wielu młodych ludzi, którym wbija się do głowy takie credo, stanie w obliczu życia częściowo tylko udanego albo nieudanego wcale. I będą to ukrywać przed rodzicami, znajomymi, przyjaciółmi, to znaczy będą kłamać. Tak jak są okłamywani, przez nas, rodziców, udających, że wszystko w zasadzie nam się udało. Wielką sprawą jest umieć duchowo zagospodarować życie, nad którym unosi się cień niespełnienia. Dziś tego młodych ludzi nikt nie uczy – ani szkoła, ani rodzina, ani Kościół, w którym ludzie szukają co niedzielę raczej paru chwil wytchnienia po sześciu dniach roboczych albo po sześciu dniach bezrobocia i niechętnie słuchają “ponurych kazań”. Człowiek, któremu się nie udało, chciałby się w takim świecie zapaść pod ziemię. Nauczono go, że takie życie nie ma żadnego sensu, a on sam jako osoba jest bez żadnej wartości. Że takie życie powinno być tylko “stanem przejściowym”, po którym należy “wreszcie się wybić”. Pozostaje wstyd. Zawiść. Wrogość, wobec tych, którym się udało. Albo wola zapomnienia o życiu. Odlot z życia. Rezygnacja. Rozpacz. Narkotyki. Albo obojętność... Oczywiście zastąpienie “edukacji dla sukcesu” przez “edukację dla klęski” (czy dla wegetacji) byłoby absurdalne i nie o takiej edukacji myślę. Nie chodzi bowiem o to, by ludziom już na wstępie odbierać nadzieję, odsłaniając przed nimi ciemne strony życia. Ale warto jakoś połączyć obie te perspektywy. Przydałaby się tu rozsądna równowaga. Tak żeby ktoś, kto przegrywa nawet w niedobrym stanie nie tracił poczucia sensu swojego życia. Nadanie sensu życiu niespełnionemu to w szkole wielkie zadanie dla przedmiotów humanistycznych, które powinny się bardziej zbliżyć do życia prawdziwego, to znaczy niedobrego. Medytacja nad życiem niespełnionym, w jakimś stopniu godząca nas z takim życiem (ale przy tym nie odbierająca nadziei na jego zmianę), przyda się nawet tym “młodym wilkom” kariery, którzy wierzą, że wszystko im się będzie udawać na sto procent. Z pewnością uczniowie powinni w szkole poznawać teksty i dzieła sztuki wzmacniające w ich duszach energię, wolę działania, ambicję i żądzę sukcesu. Ale dla równowagi mogliby czasem uważne przeczytać i przedyskutować także choćby pewną mądrą powieść o niezbyt szczęśliwej francuskiej żonie żyjącej na prowincji, niejakiej pani Bovary, z której to powieści dowiedzieliby się niejednego o psychologicznych tajemnicach kobiecego niespełnienia. Powinni więc czytać więcej książek i oglądać więcej filmów, w których byłaby mowa na przykład o tym, czym jest nieudane małżeństwo, na czym polegają trudności w związkach partnerskich, jakie kłopoty psychologiczne pojawiają się w relacjach między matką i córką, jak rodzi się kryzys przyjaźni między ojcem i synem, jakie są formy wrogości w miejscu pracy, na czym polega “trauma przegranej” w karierze zawodowej, czym w sensie duchowym jest dla pracownika utrata zajęcia, dla dziecka śmierć rodziców czy przewlekła choroba kogoś bliskiego... Bo człowiek może jakoś się spełnić także w życiu niespełnionym, to znaczy w niedobrych sytuacjach, o których tu myślę, rzecz tylko w tym, by go jakoś przygotować do takich prób, to znaczy obdarzyć głębszą wiedzą o tym – przepraszam za przykry paradoks – jak żyć względnie szczęśliwie i mądrze w nieszczęściu. Być może wiedza taka pomoże zapobiec najgorszemu, to znaczy naturalnej skłonności ucieczki przed prawdziwymi trudnościami, jakich nie szczędzi nam życie osobiste i zawodowe. Czy taka idea równowagi celów edukacji zostanie przez szkołę przyjęta – oto pytanie, na które nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Bo przecież wciąż uważamy za oczywiste, że szkoła powinna przede wszystkim być producentem karier. Poza tym, czy uczniowie, faszerowani od niemowlęctwa mitologią sukcesu, będą chcieli na lekcjach wspólnie z nauczycielem rozmyślać i rozmawiać o prawdziwym życiu, jakie ich czeka? A rodzice? Czy będą chcieli (za grube pieniądze) posyłać swoje dzieci do szkoły, która będzie je przygotowywać nie tylko do walki o sukces, lecz i do życia w niespełnieniu? Pewnie nie bardzo będą chcieli i przyznam, że trudno się im dziwić. Ja jednak przynajmniej będę miał tę małą satysfakcję, że napisałem to, co powinienem napisać, chociaż wiem, że to nie zgadza się zupełnie z duchem obecnego czasu.



Der Terror des Optimismus (Német)

Ein ungeschriebenes Gesetz der heutigen Schule – besonders der renommierten Privatschule – ist die Erziehung zum Erfolg. Das hat Gründe. Schule soll junge Menschen zum Lernen motivieren und jede Erfolgsgeschichte hebt mit Sicherheit den Adrenalinspiegel, was ohne Zweifel dem Lernen nützt. Nur dass in jeder Klasse auf fünfundzwanzig Schüler nur zwei oder drei kommen, die wirklich Erfolg haben werden. „Wenn ihr euer Bestes gebt, werdet ihr früher oder später an der Spitze sein“ – das redet man jungen Leuten ein. Doch anders als der Mythos vom Schuhputzer-Millionär – der früher den Fußgängern in Harlem die dreckigen Schuhe geputzt, dann dank hartnäckiger Ausdauer das große Geld gemacht hat und jetzt mit einem eigenen Flugzeug von New York nach Paris fliegt – uns weismachen will, hängt in einer Gesellschaft des freien Marktes der Erfolg nur bedingt vom Einzelnen ab. Der Arbeitsmarkt erweitert sich nicht, sondern schrumpft - unter anderem infolge der rasanten Entwicklung neuer Technologien. Die Mehrzahl der „guten Stellen“, die gesellschaftlich als erfolgreiche berufliche Karriere gelten, ist schon besetzt und wird auch in Zukunft besetzt sein. Ein großer Teil der jungen Menschen, die jetzt studieren, wird einmal trotz Studium Sozialhilfe empfangen oder von uninteressanten „minderqualifizierten“ Beschäftigungen leben. Aber es geht mir hier gar nicht nur um den beruflichen Erfolg. Jungen Menschen zu sagen, sie müssten sich nur anstrengen, damit alles optimal läuft, heißt, Wunschvorstellungen zu schaffen, die sich früher oder später als illusionär erweisen, wenn sie auf die harten Realitäten des Lebens stoßen. Wenn ich an das Thema „Bildung“ denke, kommen mir die Worte von Leszek Kolakowski in den Sinn, die heute zwar manchen wundern, ja irritieren mögen, aber – wie ich denke – viel Wahres enthalten: „Eine wirklich wertvolle Kultur ist eine Kultur, die den Menschen hilft, Niederlagen zu ertragen. Denn wir erleiden im Leben eine Niederlage nach der anderen.“ Ausdrücke wie „Niederlage“, „Scheitern“ oder „Existenzminimum“ stehen heute auf einem ungeschriebenen Index, und nicht nur die Massenkultur versucht, sie mit allen Mitteln zu vermeiden. Auch die Schule tut dies. Wir sollen vergessen, dass solche Wörter überhaupt existieren.Die Aussage, die mich in letzter Zeit am meisten berührt hat? In einem feierlichen Interview anlässlich seines neunzigsten Geburtstags fragte man Czesław Miłosz, den Nobelpreisträger von 1980, ob er sein Leben als geglückt bezeichnen würde. Die Antwort, die die Journalisten aus dem Mund des Dichters vernahmen, bestand in einem Wort: „Nein.“ Über die Antwort dieses berühmten Menschen, der im Leben alles erreicht hat, was man sich vorstellen kann, lohnt es sich nachzudenken. Wenn er das sagt, was ist dann mit uns? Miłosz’ Bekenntnis wurde übrigens von vielen als unpassend und ungeschickt empfunden. So etwas sagt man doch nicht öffentlich! Auch ein großer Schriftsteller nicht!Eine auf „Erziehung zum Erfolg“ angelegte Kultur erzieht zur Lüge. Sie zwingt den Menschen dazu, ständig Erfolg vorzuspiegeln und sich zu schämen, wenn sein Leben erfolglos ist. Wir werden geboren, um Erfolg zu haben. Vor der Welt müssen wir so tun, als wäre alles okay, sonst sind wir kompromittiert. Deshalb ist jede Schule – sogar die stressfreiste und freundlichste – Schülern verhasst. Sie wissen von Anfang an, dass Schule der Ort der ersten Selektion ist: die Guten – die eine Chance auf Erfolg haben – ins Tröpfchen, die Schlechten –die diese Chance mit großer Wahrscheinlichkeit nicht haben werden – ins Kröpfchen. Jeder halbwegs erfahrene Lehrer kann die einen von den anderen unterscheiden, und selbst, wenn er die besten Absichten hat, allen seinen Schülern zum Erfolg zu verhelfen, so weiß er doch, dass ihm das bei einem großen Teil von ihnen beim besten Willen nicht gelingen wird.Die Schule, die „Fortschritte und Begabungen“ offen bewertet, macht jedem Schüler bewusst, wie viel er wert ist, das heißt, welche Wege ihm verschlossen sind – vielleicht für immer. Diese Entdeckung kann sehr schmerzhaft sein und Seelequalen verursachen. Ist die heutige Kultur der westlichen Welt – die Kultur des wirtschaftlichen Fortschritts und des Ehrgeizes – überhaupt noch in der Lage, denen zu helfen, die nicht erfolgreich sind? Die frühere westliche Kultur war es, und es wäre gut, wenn das auch heute der Fall wäre, aber keiner weiß so recht, wie das gehen soll. Worauf müsste man einen jungen Menschen, der am Anfang seines Lebensweges steht, vorbereiten? Ach, sagen wir, denken wir nicht an die schlimmen Dinge, die ihm widerfahren könnten. Es wird schon alles gut gehen. Aber so wird das Schweigen über das wirkliche Leben zur Grundlage der Erziehung. Das heutige Schulwissen, verbirgt das Leben wie es Wirklichkeit ist, vor dem Schüler. Es schafft eine von der Realität abgetrennte, fiktive Wirklichkeit, eine Illusion, in der Schüler nie von den Niederlagen erfahren, die sie unweigerlich erwarten. Der Krebstod der Mutter, der Alkoholismus des Bruders, die emotionale Kälte der Frau, die Undankbarkeit des Sohnes oder die Verachtung für den hilflosen alten Vater – all das kommt in der Welt vor, aber diese düsteren Seiten des Lebens muss man verschweigen, um den „jugendlichen Elan und die Hoffnung auf eine bessere Zukunft“ nicht zu schwächen. Also bitte keine „finsteren Gedanken“, lieber Sport an der frischen Luft.Dabei wird der Schüler bestimmt irgendwann im Leben – genau wie wir alle – von einem Menschen betrogen, dem er vertraut, von einem erniedrigt, dem er sich öffnet, er wird abgewiesen, aus der Arbeit geworfen, gedemütigt, gekränkt, und er wird mit all dem fertig werden müssen. So ist nun einmal unser Leben. Man kann natürlich so tun, als sei es nicht so, aber jeder braucht sich nur im eigenen Bekanntenkreis umzusehen, um eines Besseren belehrt zu werden. Ich weiß, man wird mir Pessimismus vorwerfen, Defätismus! Aber man muss den Menschen nur zuhören, was sie beispielsweise auf einem Empfang, morgens um fünf Uhr, reden, wenn der Tag anbricht und der Alkohol ausgeht – wenn die Masken fallen. Der reiche Geschäftsmann gesteht plötzlich, sein Leben sei vergeudet, weil er nicht Schriftsteller geworden ist. Der Schriftsteller bekennt, er sei gescheitert, weil er keinen „ordentlichen Beruf“ habe. Die immer gutgelaunte Bankerin schwimmt in Tränen, weil ihr Mann seit einem Monat nicht mehr mit ihr schlafen will. Der Bürgermeister einer Großstadt, Oxford-Absolvent, stammelt, sein geliebter Sohn nehme Drogen und wolle nicht mehr zur Schule gehen. Der Journalist verzweifelt, weil er keinen Roman zustande bringt. Eine echtes Spektakel der Wahrheit, eine Parade von Gespenstern im Morgengrauen, die man am nächsten Tag am liebsten wieder vergessen machen würde. Und das ist in Düsseldorf, Warschau oder Prag genauso wie in Stockholm, Paris oder Budapest. Die Geografie spielt hier keine Rolle. Es ist die Tyrannei des Optimismus, die die Lüge in unser heutiges Erziehungsmodell eingeschrieben hat – der Druck, vorgeben zu müssen, dass es im Leben vorangehen wird, wenn ihr euch nur Mühe gebt und fleißig lernt! Welch eine Komödie! Das Gespenst des Erfolgs schwebt über der heutigen Schule wie ein lächelnder Vampir. Die „Qualität“ der Schule, ihr „Wert“ bemisst sich an der Zahl der Absolventen, die an renommierte Top-Hochschulen gelangen, das heißt derjenigen, die es geschafft haben, zum kleinen Kreis der „Erwählten“, der chosen few zu gehören. Der Rest wird eher als peinlicher Ballast betrachtet. Dabei sollte man – mit Verlaub– in der Schule die schwierige Kunst des Lebens lehren, und das heißt auch, wie man mit dem Scheitern im Leben fertig wird. Ich weiß, das klingt fatal, aber man kann es nicht anders sagen. Früher hat das Christentum die Kunst des nichterfüllten Lebens gelehrt – über Jahrhunderte hat es verkündet, die Niederlage sei unabdingbar Teil des menschlichen Schicksals, und sie würdig zu tragen, zeuge von der Stärke unseres Geistes. Die christliche Ethik ging dabei manchmal zu weit, wenn sie etwa das Leben der Märtyrer verherrlichte, die vom Schicksal erniedrigt und zermalmt wurden, und dann auch noch behauptete, dass nach deren Tod bessere Zeiten kommen würden, was ungläubigen Menschen bestenfalls als Hirngespinst erscheinen musste. Auch die polnische Kultur des 19. Jahrhunderts hat mit der Niederlage gelebt – vor allem hat sie uns die schwierige Kunst des Lebens in politischer Unfreiheit gelehrt. Die polnische Romantik brachte eine umfangreiche Philosophie des moralischen Lebens hervor, die die Niederlage im Kampf mit einem überlegenen Feind in den moralischen Sieg der Bezwungenen umdeutet. So lehrte sie, wie man in der Unfreiheit würdig leben und der schmerzlichen Erfahrung des Scheiterns einen tieferen Sinn verleihen kann. Auf dieser philosophischen Grundlage entstanden viele literarische Werke, die in den Kanon der modernen polnischen Kultur eingingen. 1989, als der Kommunismus zerfiel und Polen seine politische Souveränität wiedererlangte, glaubte ein großer Teil der Bevölkerung, die sich in der neuen Freiheit sonnte, dieses frühere Wissen sei jetzt überflüssig geworden. Sicher gab das der polnischen Gesellschaft in der schweren Zeit der Umgestaltung des Systems einen wichtigen Antrieb. Die Stimmung in Polen veränderte sich. In die Wirklichkeit der postkommunistischen Welt brach die Massenkultur ein. Auf den Fernsehbildschirmen erschien der vor Gesundheit strotzende Mensch mit dem obligatorischen „keep smiling“. Aber in diesem Licht der wiedergewonnenen Freiheit ging eine wichtige Wahrheit der menschlichen Existenz verloren. Das Wort „Scheitern“ wurde zum beschämenden Tabu. Es wurde aus den Seelen vertrieben, sie wurden ausgeräuchert wie ein Zimmer nach einer schweren Krankheit. Früher lehrte die Kirche die Kunst des Lebens mit dem Scheitern – heute gehen die Leute immer seltener in die Kirche und erwarten auch keine Hilfe von dieser Seite; die bunten Magazine und das Fernsehen hingegen schreien unerbittlich: „Wenn du keinen Erfolg hast, bist du nichts wert!“ All das ruft in jungen Menschen Frustrationen und Aggressionen hervor, deren Folgen schwer abzusehen sind. Die Mehrzahl solcher entfachter Hoffnungen wird sich nie erfüllen. Selbst die Besten können verlieren. Der Mythos der guten Ausbildung, die gleichsam den Erfolg im Leben garantiert, ist leider nur eine der tröstlichen Illusionen, mit denen wir unsere Seelen nähren. Die Ausbildung garantiert heute gar nichts mehr, auch wenn wir krampfhaft glauben wollen, sie sei der Schlüssel zum Glück unserer Kinder.Witold Gombrowicz war der Meinung, die Schule sei nie der Ort gewesen, an dem die Schüler auf das wirkliche Leben vorbereitet würden. Im Gegenteil: Ihr Ziel war und ist es – so stellt er es in seinem berühmten Roman aus dem Jahre 1938 „Ferdydurke“ dar -, die jungen Leute von einem solchen Leben auszugrenzen. Doch früher gab die Schule auch gar nicht vor, etwas anderes zu sein als sie war - sie war der Ort der gesellschaftlichen Dressur, des „Paukens“. Heute dagegen täuscht sie oft vor, die Schüler in die schwierigen Geheimnisse der menschlichen Existenz einweihen und auf das „praktische Leben“ vorbereiten zu wollen. Aber eben der Terror des Optimismus, der in ihr herrscht – infolge des Drucks, den die Eltern, die nichts davon wissen wollen, dass ihr Kind im Leben scheitern könnte, auf die Lehrer ausüben –, blockiert die Schule in ihren wichtigsten Aufgaben. Lehrer – diese Überzeugung scheint allgemein verbreitet zu sein – sind dazu da, dass Schüler niemals scheitern. Voller Energie sollen sie sein, freundlich lächelnd sollen sie die Kinder motivieren, nach oben kommen zu wollen. Sie sollen ihnen beibringen, wie man Sieger wird, das heißt, wie man die Konkurrenten eliminiert – kurzum Lehrer sollen aus Schülern erfolgreiche Krieger auf dem Arbeitsmarkt machen. So schließt sich der Teufelskreis aus Zwang und Lüge, denn viele Schüler wissen genau, dass sie das nie sein werden. Das Kind lernt in der heutigen Schule, was ein Gliederfüßler, was eine Amöbe ist und wer Goethe war - aber lernt es auch, wie man mit in einer unglücklichen Beziehung leben kann, aus der viele heute nicht mehr herausfinden? Ein Abiturient weiß, wer Karl der Große war und was die Deutschen Ludwig Erhard verdanken, aber wird er wissen, wie er mit einem Sohn umgehen soll, der ihn nicht liebt? Kann ein detailliertes Wissen über Stromstärke oder das Archimedische Prinzip ihm denn sagen, wie er damit zurechtkommen soll, wenn er von einem nahestehenden Menschen verlassen wird?Wer verliert dabei? Letztendlich wir alle. „Du sollst Erfolg haben!“ hört das Kind von früh auf von Mutter, Vater, Bruder, Schwester, Freunden und Lehrern. Doch viele junge Menschen, die das eingebläut bekommen, stehen irgendwann einem Leben gegenüber, das nur halbwegs glücklich oder auch völlig gescheitert ist. Und sie werden das verbergen, sie werden lügen. So wie sie von uns, den Eltern, belogen werden, die wir so tun, als wäre eigentlich alles in Ordnung. Es ist eine große Aufgabe, mit einem Leben fertig zu werden, über dem der Schatten des Unerfüllten schwebt. Niemand bringt dies den jungen Menschen heute bei, weder die Schule, noch die Familie, noch die Kirche, in der die Leute nach sechs Tagen Arbeit oder auch Arbeitslosigkeit sonntags eher ein paar Augenblicke der Entspannung suchen und keine „düsteren Predigten“ hören wollen. Ein Mensch, der keinen Erfolg hat, möchte sich in einer solchen Welt am liebsten verkriechen. Man hat ihm beigebracht, dass solch ein Leben keinen Sinn hat und er nichts wert ist. Bestenfalls, dass solch ein Leben nur ein „vorübergehender Zustand“ sein darf, aus dem man „schleunigst wieder herauskommen“ sollte. Zurück bleibt Scham. Neid. Missgunst denen gegenüber, die Erfolg haben. Oder der Wille, alles zu vergessen. Flucht aus dem Leben. Resignation. Verzweiflung. Drogen. Oder Gleichgültigkeit.Natürlich wäre es absurd, die „Erziehung zum Erfolg“ durch eine „Erziehung zum Scheitern“ zu ersetzen, und nicht daran denke ich. Es kann nicht darum gehen, den jungen Menschen schon beim Einstieg ins Leben die Hoffnung zu nehmen, indem man die dunklen Seiten des Daseins vor ihnen entfaltet. Aber man sollte beide Lebensperspektiven zeigen, ein Gleichgewicht zwischen ihnen schaffen. Damit jemand, der scheitert, nicht am Sinn seines Lebens zweifelt. Dem unerfüllten Leben Sinn zu verleihen, das ist die große Aufgabe einer „humanistischen“ Schule, die sich dem Ernst des wirklichen Lebens zuwenden will, denn das heißt auch dem schlechten. Ein Nachdenken über das unerfüllte Leben, das uns in gewisser Weise mit diesem Leben versöhnt und uns trotzdem nicht die Hoffnung auf eine Veränderung nimmt, könnte auch den jungen Karrieristen nützen, die glauben, ihnen müsste alles hundertprozentig gelingen. Sicher: Schüler sollten Texte und Kunstwerke kennen lernen, die Energie, Tatkraft, Ehrgeiz und Erfolgswillen in ihnen wecken und fördern. Aber sie sollten auch – zum Beispiel – den klugen Roman über eine nicht allzu glückliche Frau in der französischen Provinz, eine gewisse Madame Bovary, lesen und diskutieren, aus dem sie so manches über die Psychologie eines unerfüllten Frauenlebens erfahren würden. Sie sollten mehr Bücher lesen und sich mehr Filme ansehen, in denen es um eine gescheiterte Ehe geht, um Beziehungsschwierigkeiten, um psychologische Probleme zwischen Mutter und Tochter, um die Krise zwischen Vater und Sohn, um Formen der Feindseligkeit am Arbeitsplatz, um das „Trauma der Niederlage“ in der beruflichen Karriere oder darum, was für einen Arbeitnehmer der Verlust seiner Beschäftigung bedeutet, für ein Kind der Tod der Eltern oder die langwierige Krankheit eines Familienmitglieds. Denn der Mensch kann sich auch in einem unerfüllten Leben bewähren. Man muss ihn nur auf solche Prüfungen vorbereiten, das heißt ihn mit einem besseren Wissen darüber ausstatten, wie er auch im Unglück halbwegs glücklich und klug leben kann. Vielleicht kann ein solches Wissen uns davor bewahren, vor den Schwierigkeiten zu flüchten, die uns im privaten und beruflichen Leben nicht erspart bleiben.Ob eine solche Idee des Gleichgewichts der Erziehungsziele von der Schule akzeptiert werden wird – ich weiß es nicht. Ob die Schüler, von klein auf mit der Mythologie des Erfolgs gefüttert, gewillt sein werden, zusammen mit dem Lehrer über das wirkliche Leben nachzudenken, das sie erwartet? Und die Eltern? Werden sie ihre Kinder in eine Schule schicken wollen, die sie nicht nur auf den Kampf um den Erfolg vorbereitet, sondern auch auf ein gescheitertes Leben? Davon werden sie bestimmt nicht begeistert sein, und das ist kein Wunder.Ich jedenfalls habe die bescheidene Genugtuung, dass ich geschrieben habe, was ich schreiben muss, auch wenn ich weiß, dass das dem Zeitgeist überhaupt nicht passt.




minimap