This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Škvorecký, Josef: Thórze (Zbabĕlci in Polish)

Portre of Škvorecký, Josef

Zbabĕlci (Czech)

Zachtělo se mi vidět Irenu a zamířil jsem k poště. Tam se lidi kolem něčeho tlačili. Protlačil jsem se blíž. Na chodníku před poštou stála po zuby ozbrojená četa německých dětí. Byl na ně pohled. Nebylo jim víc než čtrnáct a hlavy měly zastrčené v helmách, že jim vykukovaly jen špičky nosů. A z té tmy pod helmama jim svítily očka, plná strachu a rozpaků a zmatenosti. Pod těma helmama a panzerfaustama a automatama, kterýma byli ověšeni, bylo vidět, že to jsou děti. Hitlerčíci. Mlčeli a nevěděli, co mají dělat. Kolem nich byl prázdný kruh a pak věnec lidí, kteří jim nadávali. Slyšel jsem pěkné nadávky a bylo vidět zaťaté pěsti. Protlačil jsem se do první řady. Hitlerčíci měli boty od bláta a vypadali utahaně. Vtom někdo z druhé strany vyskočil z davu a vytrhl jednomu Němčíkovi automat z ruky. Ozval se výkřik, asi povel, a hlouček se naježil zbraněma. Rozkoukaly se černýma dutýma očima a já pocítil nepříjemný tlak v břiše. Sakra, jako kdybych už měl v břiše kulku. To byl nepříjemný pocit. Uvědomil jsem si, že to musí být blbé, být zraněn. Stáhl jsem se impulzívně dozadu, ale hned jsem zůstal stát. Hergot, třeba se Irena odněkud dívá, aby si nemyslela, že se bojím. Bylo blbé se bát. Rozhlédl jsem se, ale Irenu jsem neviděl. Couvali všichni. Stál jsem vlastně už docela sám mezi couvajícím davem a naježenou četou Němců. To bylo dobré, protože teď bylo možné ustoupit. Strčil jsem ruce do kapes a otočil jsem se. Zase jsem pocítil ten pocit, jenže teď na zádech. Nervy se mi napnuly. Ale chtěl jsem zůstat lhostejný. Odloudal jsem se pomalým krokem za davem. Za mnou se ozval ostrý německý povel a ve mně zatrnulo. Zase jsem měl impuls praštit sebou na zem, ale opanoval jsem se. Blbost. Trefili by mě stejně. Jen ne se bát. A hlavně to nedat na sobě znát. Ušklíbl jsem se na lidi, ustupující přede mnou a zpola se otáčející. Klopýtali a zuřivě tlačili do těch, co stáli za nima a dobře neviděli, takže nevěděli, co se děje. Bylo ticho. Lidi zděšeně čuměli za mě. Loudal jsem se nonšalantně za nima a po zádech mi běhal nepříjemný pocit. Potom jako na povel všechny ksifty se najednou vypjaly a lidi se přestali tlačit. Za mnou se ozval klapot mnoha bot. Ohlédl jsem se. Němčíci s napřaženýma automatama odcházeli beze slova pryč. V zástupu před nima se otvírala rychle ulička jako Zidům Rudé moře.
„Odzbrojte je!“ ozval se zezadu nějaký odvážlivec, ale nikdo se k tomu neměl. Hleděl jsem za odcházející četou, v poslední řadě šli dva úplně trpasličí, nohy se jim viklaly a vypadali směšně. Ale drželi v rukách napřažené automaty. To budilo respekt. Zase se rozječelo nadávání. Ale Němčíci už zmizeli v rohové ulici. Dav se srotil a táhl za nima. Prostranství před poštou se vyprázdnilo. Rozhlédl jsem se a spatřil jsem Irenu, koukající z přízemního okna. Uviděla mě a zasmála se na mě.
„Nazdar, Danny,“ zavolala. Byla oblečená v bílé blůze a na ní měla trikolóru.
„Nazdar, Ireno,“ řekl jsem a přiloudal jsem se k oknu.
„Viděls to?“ zeptala se.
„Viděl.“
„Není to příšerný?“
„Co?“
„Ty děcka. Vždyť to sou úplný děcka.“
„Jo to. No jo, to je.“
„Cos myslel?“
„Já myslel ty lidi.“
„Jak?“
„No lidi.“
„Já ti nerozumím.“
Zasmál jsem se.
„Ty hrdinove.“
„Ach tak. Ale co myslíš, že se dá dělat, když nemají zbraně?“
„Já vím, ale –“
„A tys tam byl přece taky, ne?“
„Byl, ale –“
„Ale ty se považuješ za hrdinu.“
„Samo,“ řekl jsem. Asi mě přece viděla. Musel jsem z toho udělat psinu. Shodit se sám. Jinak bych si musel vymyslet něco logického, a mně se nechtělo myslet. Chtělo se mi dívat se na Irenu a kecat s ní.


PublisherSpisy Josefa Škvoreckého I., Odeon Praha, 1991

Thórze (Polish)

Ogarnęła mnie chęć zobaczenia Ireny i skierowałem się ku, poczcie. Ludzie tłoczyli sie, tam dokoła czegoś. Przepchałem się bliżej. Na chodniku przed pocztą stał uzbrojony po zęby oddział niemieckich dzieciaków. Było na co patrzeć. Nie miały więcej niż po czternaście lat, na głowach tkwiły im hełmy, tylko czubki nosów im wystawały. A spod cienia tych hełmów świeciły oczki, pełne strachu, zakłopotania i niepewności. Mimo tych hełmów, pancerfaustów i automatów, którymi były obwieszone, widać było, że to są dzieci. Hitlerczaki. Milczaly i nie wiedziały, co robić. Wokół nich była wolna przestrzeń, a dalej krąg ludzi, którzy obrzucali ich wymysłami.
Słyszałem bardzo fajne wyzwiska i widziałem zaciśnięte pięści. Przepchnąłem się naprzód. Hitlerczaki miały ubłocone buty i widać było po nich zmęczenie. Naraz po drugiej stronie wyskoczył ktoś z tłumu i wyrwał jednemu Niemiaszkowi automat z ręki. Rozległ się krzyk, pewnie jakaś komenda, i gromadka najeżyła się karabinami. Łypiące na wszystkie strony, czarne, puste oczy – poczułem nieprzyjemny ucisk w dołku. Cholera, zupełnie jakbym już miał w brzuchu kulkę. Przykre uczucie. Uświadomiłem sobie, jak to musi być głupio, kiedy człowiek zostaje ranny. Instynktownie cofnąłem się do tylu, ale natychmiast stanąłem. O rany, może Irena skądś na mnie patrzy, mogłaby pomyśleć, że się boję. Głupio byłoby się bać. Rozejrzałem się, ale Ireny nie zobaczyłem. Wszyscy się cofali. Stalem już właściwie sam jeden między cofającym się tłumem a najeżonym oddziałem Niemców. To dobrze, bo teraz można było ustąpić. Wsadziłem więc ręce do kieszeni i odwróciłem się. Znowu miałem to samo uczucie, tylko że w plecach. Nerwy miałem napięte do ostateczności. Ale chciałem zachować obojętność. Wolnym krokiem.powlokłem się za tłumem. Za mną rozległa się ostra niemiecka komenda, a we mnie wszystko zamarło. Znowu instynkt kazał mi rzucić sie, na ziemię, ale opanowałem się. Idiotyzm. I tak by mnie trafili. Tylko sie nie bać. A najważniejsze, nie dać tego po sobie poznać. Uśmiechnąłem się do ludzi, którzy przede mną cofali się i oglądali przez ramię. Potykając się, napierali na tych, co stali za nimi, nie widzieli dobrze, tak że nie wiedzieli, co się dzieje. Było cicho. Ludzie gapili się na mnie z przerażeniem. Wlokłem się nonszalancko za nimi, a po plecach przebiegal mi nieprzyjemny dreszcz. Nagle jak na rozkaz wszystkie twarze odpreżyły się i ludzie przestali się tłoczyć. Za mną odezwał się tupot wielu nóg. Obejrzałem się. Niemiaszki z wycelowanymi automatami odchodzily bez slowa. W ciżbie przed nimi otwieralo się szybko przejście niczym Morze Czerwone przed Żydami.
– Rozbroić ich! – odezwał się z tyłu jakiś śmiałek, ale nikt się do tego nie kwapił. Patrzałem za odchodzącym oddziałem, w ostanim szeregu szły dwa zupełne krasnale, nogi im się plątały, wyglądały przekomicznie. Ale w rękach trzymały wycelowane automaty. To budziło respekt. Znowu posypały się wyzwiska. Ale Niemcy zniknęli już w ulicy za rogiem. Tłum zwarł się i ruszyl za nimi. Plac przed pocztą opustoszał. Rozejrzałem sie i zobaczyłem Irenę, wyglądającą z okna na parterze. Dostrzegła mnie i uśmiechnęła się.
– Cześc, Danny – zawołala.
Była w białej bluzce, do której miała przypięty proporczyk o barwach narodowych.
– Cześć, Irena – powiedziałem i wolnym krokiem doszedłem pod okno.
– Widziałeś? – zapytała.
– Widziałem.
– Czy to nie okropne?
– Co?
– Te dzieciaki. Przecież to zupełne dzieciaki.
– Aha, o to ci chodzi. Pewnie, że tak.
– A coś ty myślał?
– Myślałem, że mówisz o tych ludziach.
– Jak?
– No, o ludziach.
– Nie rozumiem.
Rozesmialem. się.
– O tych bohaterach.
– Ach tak. A jak ci się zdaje, co można zrobić, jak się nie ma broni?
– Wiem, ale...
– Ty też tam przecież byłeś, no nie?
– Byłem, ale...
– Ale ty się u w a ż a s z za bohatera.
– Wiadomo – powiedziałem.
Chyba mnie jednak widziała. Musiałem obrócić wszystko w żart. Sam z siebie zakpić. W przeciwnym razie musiałbym wymyślić coślogiczenego, a mnie się nie chciało myśleć. Chciało mi się patrzeć na Irenę i gadać z nią o głupstwach.

 




minimap