This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Gombrowicz, Witold: Sienkiewicz

Portre of Gombrowicz, Witold

Sienkiewicz (Polish)

Czytam Sienkiewicza. Dręcząca lektura. Mówimy: to dosyć kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha – i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy: nieznośna opera! i czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni.
Potężny geniusz! – i nigdy chyba nie było tak pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego. To Homer drugiej kategorii, to Dumas Ojciec pierwszej klasy. Trudno też w dziejach literatury o przykład podobnego oczarowania narodu, bardziej magicznego wpływu na wyobraźnię mas. Sienkiewicz, ten magik, ten uwodziciel, wsadził nam w głowy Kmicica wraz z Wołodyjowskim oraz panem Hetmanem Wielkim i zakorkował je. Odtąd nic innego Polakowi nie mogło naprawdę się podobać, nic antysienkiewiczowskiego, nic asienkiewiczowskiego. To zaszpuntowanie naszej wyobraźni sprawiło, że wiek nasz przeżywaliśmy jak na innej planecie i niewiele z myśli współczesnej przenikało w nas. Przesadzam? Gdyby historia literatury przyjęła jako kryterium wpływ sztuki na ludzi, Sienkiewicz (ten demon, ta katastrofa naszego rozumu, ten szkodnik) powinien by zajmować w niej pięć razy więcej miejsca niż Mickiewicz. Któż czytał Mickiewicza z własnej i nieprzymuszonej woli, któż znał Słowackiego? Krasiński, Przybyszewski, Wyspiański... byłoż to coś więcej niż literatura narzucana, literatura wmuszana? Lecz Sienkiewicz to wino, którym rzeczywiście upajaliśmy się i tu serca nasze biły... i z kimkolwiek się rozmawiało, z lekarzem, z robotnikiem, z profesorem, z ziemianinem, z urzędnikiem, zawsze natrafiało się na Sienkiewicza, na Sienkiewicza jako na ostateczny, najbardaiej intymny sekret polskiego smaku, polski „sen o urodzie”. Często był to Sienkiewicz zamaskowany – lub nie wyznany tylko, wstydliwie tajony – albo nawet czasem zapomniany – lecz zawsze Sienkiewicz. Dlaczego po Sienkiewiczu pisano jeszcze i wydawano książki – które nie były już ksiażkami Sienkiewicza?
Ażeby zrozumieć nasz romans sekretny (gdyż kompromitujący) z Sienkiewiczen, należy dotknąć sprawy drastycznej, a mianowicie problemu „wytwarzania urody”. Być urodziwym, pociągającym, ponętnym – to pragnienie nie tylko kobiety i, być może, im naród jest słabszy i bardziej zagrożony, tym dotkliwiej odczuwa potrzebę urody, która jest wezwaniem do świata: patrz, nie prześladuj mnie, kochaj! Lecz piękność potrzebna jest nam także, aby móc zakochać się w sobie i w swoim – i w imię tej miłości stawić opór światu. Narody zatem zwracają się do swoich artystów, aby oni wydobyli z nich piękność i stąd w sztuce piękność francuska, angielska, polska lub rosyjska. Czy ktokolwiek opracował historię urody polskiej w ciągu dziejów? Trudno o temat ważniejszy, gdyż uroda twoja określa nie tylko twój smak, ale i cały twój stosunek do świata, pewne rzeczy stają ci się niemożliwe; do przyjęcia nie dlatego, abyś je potępiał, lecz ponieważ są „nietwarzowe”, ponieważ „szkodzą ci na typ”, ponieważ – z nimi – nie mógłbyś urzeczywistnić tej piękności, jakiej pragniesz, na jaką się stylizujesz. Tak więc kobieta, która stylizuje się na dziecko, lub na trzpiotkę, nie chce, nie lubi, nie kocha myślenia, ułan zasię musi lubić wódkę, choćby jej nie lubił, wyrostek musi kochać papierosy.
Salon de beauté Sienkiewicza jest wynikiem długiegu procesu i, powtarzam, niewiele zrozumiemy z jego oszałamiających triumfów póki nie rozejrzymy się w polskich przygodach z urodą na przestrzeni ostatnich stuleci. Weźcie do ręki literaturę naszą z XVI i XVII stulecia, a przekonacie się, że ona prawie zawsze utożsamiała urodę z cnotą. Nie było w niej miejsca na piękność, zrodzoną wyłącznie z życia, wręcz przeciwnie życie ukazywało się tutaj okiełznane moralnością i tylko młodzieniec zacny, bogobojny i poczciwy mógł dostąpić kanonizacji estetycznej w sztuce. To właśnie nam się dzisiaj nie podoba – to nas nudzi – to wydaje się nam nieżywotne, niepociągające. Gdyż cnota, sama w sobie, jest nieciekawa i z góry wiadoma, cnota jest załatwieniem sprawy, to jest śmiercią; grzech jest życiem. I cnota może stać się żywotna tylko jako przezwyciężenie grzechu, który, poza tym, jest oryginalny, jest czymś co nas wyodrębnia i określa. Natura ludzka objawia się w grzechu, w żywotnej ekspansji, i ten kto nie zaznał takiego okresu żywotności, kto od dzieciństwa był tylko cnotliwy, niewiele będzie wiedział o sobie. Ale ówczesnej literaturze wydawała się nie do pomyślenia myśl bluźniercza, aby Piękno mogło istnieć poza Cnotą.
Co w sposób nieunikniony musiało doprowadzić do skostnienia formy. Typ Polaka, jaki proponowała literatura i sztuka, nie będąc dość nasycony grzechem, dość związany z życiem, musiał stać się oderwaną formułą – czyż nie tak dzieje się dzisiaj z oficjalną bolszewicką urodą młodego, rozpromienionegu robotnika z uśmiechem na ustach, młotem w dłoni i spojrzeniem skierowanym w świetlaną przyszłość, które nudzi nadmiarem cnoty? I stąd ta niesłychana przygoda nasza, jaką był wiek XVIII, genialny nieomal kryzys piękności polskiej, który postawił nas oko w oko z Brzydotą, z Rozwiązłością naszą... wiek sklerotycznego, starczego zesztywnienia i zarazem tępego rozwydrzenia, kiedy to rozbrat pomiędzy formą a instynktem wytworzył przepaść... najgłębszą chyba, jaka kiedykolwiek objawiła się sielskiemu naszemu duchowi. Nigdy, ani przedtem, ani potem, nie otarliśmy się bliżej o piekło i niewiele warta jest myśl o Polsce i Polakach, która z lekceważeniem pomija okres saskiego błazeństwa. Ale cóż mianowicie się stało? Stało się to, że Polak poczuł się karykatury Polaka. Jezuickie szkoły nie mogły dostarczyć urody bardziej żywotnej, więc, zrozpaczeni męczącym poczuciem okropności i śmieszności własnej, stoczyliśmy się w sklerozę i w farsę.
Bez kwestii, potężny idiotyzm nasz z tego okresu rodzi się między innymi z nie zaspokojonego pragnienia urody. Polska ówczesna to po prostu naród który nie umie być piękny. Na dnie owego kontredansu opasłych szlachciurów dostrzegać się daje rozpacz wskutek niemożności dotarcia do źródeł żywego wdzięku, to dramat istot zmuszonych zaspakajać się takimi namiastkami jak ceremoniał, honory, godności i wyladowywać się w uroczystym rytuale, podczas gdy obżarstwo, lubieżność i pycha nie znajdują już żadnego hamulca. Jaka szkoda niepowetowana, że saska groteska nie została doprowadzona do swych ostatecznych konsekwencji ! Gdyż to samoudręczenie w brzydocie, w głupocie, zawiodłoby nas prawdopodobnie do wyższych postaci piękności i rozumu – ten dręczący konflikt z formą, która stała się nam wroga, mógłby znakomicie wydoskonalić naszą wrażliwość na formę – i, kto wie, może uzyskalibyśmy w ten sposób lepsze zrozumienie tego nieuleczalnego rozdźwięku, jaki istnieje między człowiekiem a jego formą, jego „stylem” – a ta myśl pozwoliłaby nam dostrzec na koniec istnienie Formy, jako takiej, sprawiłaby, że nie tyle „styl polski” ile stosunek nasz, jako ludzi, do tego stylu, stałby się najważniejszą naszą troską. Tak, dokonalibyśmy, być może, ważnych odkryć, dotarlibyśmy do idej płodnych, nowych, gdyby... gdyby nie Mickiewicz. Niestety! Mickiewicz złagodził nam bóle, nauczył nas nowej piękności, która na długie lata stała się obowiązującą i sprawił, że znowu staliśmy się zadowoleni z siebie.
Gdybyż to była dobra robota!... Ale prawdziwej piękności nie osiąga się przemilczaniem brzydoty. Niewiele zdołacie dokonać ze swoim ciałem, jeśli wstydliwość nie pozwoli wam rozebrać się do naga. A cnota nie polega na ukrywaniu grzechów, ale na ich przezwyciężaniu, cnota prawdziwa nie tylko nie boi się grzechu, ale go szuka – gdyż on jest racją jej istnienia. Sztuka jest zdolna znakomicie wzmóc piękność człowieka lub narodu, pod warunkiem, że jej pozostawimy pełną swobodę działania. Ale Mickiewicz, wieszcz równie miłosierny co wstydliwy, tyleż pobożny co płochliwy, wolał nic rozbierać do naga a wszechobejmująca dobroć jego bała się zajrzeć prawdzie w oczy. Był on naiwiększyzn objawieniem tej estetyki polskiej, która nie lubi „babrać się” w brudach, ani robić nikomu przykrości. Lecz największa słabość Mickiewicza na tym polegała, że był poetą narodowym, to jest utożsamionym z narodem i wyrażającym naród, a przeto niezdolnym ujrzeć narodu z zewnątrz jako czegoś „istniejącego w świecie”. Pozbawiony punktu oparcia w tym świecie zewnętrznym i we własnej indywidualnej jaźni, nie mógł ruszyć narodu z posad i – w tych warunkach – dokonał tego na co było go stać, to jest zaopatrzył nas w taką piękność jaka w danej chwili odpowiadała naszym narodowym interesom. Ponieważ utraciliśmy niepodległość i byliśmy słabi, przyozdobił słabość naszą pióropuszem romantyzmu, uczynił z Polski Chrystusa narodów, przeciwstawił naszą chrześcijańską cnotę nieprawości zaborców i wyśpiewywał piękno naszych krajobrazów. 


Sienkiewicz (Czech)

Čtu Sienkiewicze, Je to trýznivá četba. Říkáme si: je to mizerné, a čteme dál. Říkáme si: takový póvl – a nemůže­me se od toho odtrhnout. Vykřikujeme: taková nesnesitelná opera! – a okouzleni pokračujeme v četbě.
Mocný génius! Snad nikdy neexistoval tak prvotřídní pod­řadný spisovatel. Je to podřadný Homér, je to Dumas starší první třídy. Těžko také najít v dějinách literatury jiný příklad takového okouzlení národa, takového magického vlivu na fantazii mas. Sienkiewicz, ten mág, ten svůdce nám nasa­dil do hlavy Kmicice s panem Wołodyjowským a velkým hetmanem a zašpuntoval je. Od té doby se nemůže Polákovi doopravdy líbit nic jiného, nic antisienkiewiczovského, nic asienkiewiczovského. To zašpuntování naší mysli způsobilo, že jsme své století prožívali jako na jiné planetě a že do nás pronikalo jen málo ze současného ducha. Že přeháním? Kdy­by dějiny literatury přijaly jako kritérium vliv umění na lidi, měl by v ní Sienkiewicz (ten démon, ta katastrofa našeho rozumu, ten škůdce) zaujímat pětkrát tolik místa co Mickie­wicz. Kdo četl Mickiewicze z vlastní vůle, bez donucení, kdo zná Słowackého? Krasiński, Przybyszewski, Wyspiański... by­lo to něco víc než literatura vnucovaná? Ale Sienkiewicz, to je víno, jímž jsme se skutečně opájeli, zde tloukla naše srdce... a ať jsme hovořili s kýmkoli, s lékařem, dělníkem, pro­fesorem, zemanem, úředníkem, vždycky jsme narazili na Sienkiewicze, na Sienkiewicze jako na krajní, nejintimnější tajemství polského vkusu, polský „seno kráse“. Často to byl Sienkiewicz zamaskovaný – nebo jen nevyznaný, stydlivě utajovaný – nebo někdy dokonce zapomenutý – ale vždycky to byl Sienkiewicz. Proč se ještě po Sienkiewiczovi psaly a vy­dávaly knihy – které už nebyly knihami Sienkiewiczovými?
Abychom pochopili náš utajovaný (neboť kompromitují­cí) románek se Sienkiewiczem, musíme se dotknout jedné drastické věci – problému „vytváření krásy“. Být krásný, atraktivní, vábný, po tom touží nejen žena. Možná že čím je ná­rod slabší a ohroženější, tím více pociťuje potřebu krásy, kte­rá znamená výzvu vůči světu: podívej se, a nepronásleduj mě, maluj mě! Ale krásu potřebujeme i my, abychom se mohli zamilovat do sebe a do všeho, co je naše – a ve jménu té lásky odolávat světu. Národy se proto obracejí na své uměl­ce, aby z nich tu krásu vydobyli, a odtud máme v umění krásu francouzskou, anglickou, polskou nebo ruskou. Zpra­coval někdo dějiny polské krásy v průběhu staletí? Je to dů­ležité téma, protože tvoje krása určuje nejen tvůj vkus, ale i celý tvůj vztah ke světu, některé věci jsou pro tebe nepřija­telné  ne proto, že bys je odsuzoval, ale proto, že se k tobě nehodí, že ti nesluší, proto, že s nimi bys nemohl uskutečnit tu krásu, po jaké toužíš, do jaké se stylizuješ. Tak tedy žena, která se stylizuje do dítěte nebo do větroplašky, nechce, ne­má ráda, nepotrpí si na myšlení, kdežto hulán musí mít rád vodku, i kdyby ji rád neměl, a výrostek musí milovat cigarety.
Salon de beauté Henryka Sienkiewicze je výsledkem dlou­hého procesu a opakuji, že pochopíme dost málo z jeho omračujících trumfů, dokud se nerozhlédneme po polských dobrodružstvích s krásou v průběhu posledních staletí. Vez­měte do ruky polskou literaturu ze 16. a 17. století a pře­svědčíte se, že skoro vždy ztotožňovala krásu s ctností. Nebylo v ní místa pro krásu zrozenou jedině ze života, právě naopak, život tu byl spoután morálkou, a jen urozený, boha­bojný a čestný mládenec mohl v umění dosáhnout estetic­ké kanonizace. A právě tohle se nám dneska nelíbí – to nás nudí – to nám připadá neživotné, nevábné. Neboť ctnost sa­ma o sobě je nezajímavá a předem známá, ctnost je vyříze­ním záležitosti, tedy smrtí. Hřích je životem. A ctnost může získat životnost jedině jako překonání hříchu, který kromě toho, že je originální, je něčím, co nás odlišuje a určuje. Lid­ská povaha se projevuje v hříchu, v životní expanzi, a ten, kdo takové období životnosti nepoznal, kdo byl od dětství jedině ctnostný, ten toho o sobě nebude vědět mnoho. Ale tehdejší literatura pokládala za nemyslitelnou kacířskou myślenku, že by Peklo mohlo existovat mimo Ctnost.
Což nevyhutelně muselo vést ke zkostnatění formy. Typ Poláka, jaký nabízela literatura a umění, tedy typ ne dost nasycený hříchem, ne dost spjatý se životem, se musel stát odtažitým vzorcem. Což tomu není zrovna tak s oficiální bolševickou krásou rozzářeného mladého dělníka s úsmě­vem na rtech, kladivem v ruce a pohledem upřeným do zář­né budoucnosti, což nenudí přemírou ctností? A odtud to naše neslýchané dobrodružství, jakým bylo 18. století, téměř geniální krize polské krásy, jež nás postavila tváří v tvář naší Ošklivosti a Prostopášnosti... století sklerotické stařecké ztuhlosti a současně tupé nestydatosti, kdy rozchod formy s instinktem vytvořil propast... snad nejhlubší, jaká se kdy zjevila našemu idylickému duchu. Nikdy předtím ani nikdy potom jsme nebyli bliž peklu. Nemá cenu myslet na Polsko a Poláky, pokud bychom pohrdlivě pomíjeli období saské šaškárny. Ale co se to vlastně stalo? Stalo se to, že Polák si uvědomil, že je karikaturou Poláka. Jezuitské školy nemohly nabídnout krásu životnější, a tak v zoufalství z trýznivého pocitu vlastní příšernosti a směšnosti jsme se zřítili do skle­rózy a frašky.
Je mimo diskusi, že náš mocný idiotismus z této doby vzni­kl mimo jiné i z neukojené touhy po kráse. Tehdejší Polsko byl prostě národ, který neuměl být krásný. Na dně oné čtve­rylky pupkatých šlechticů lze zahlédnout zoufalství, plynou­cí z nemožnosti dospět ke zdrojům živého půvabu, je to dra­ma bytostí nucených uspokojovat se takovými náhražkami jako ceremoniál, pocty, vysoké funkce a vybíjet se v slav­nostním rituálu, zatímco obžerství, smilstvo a pýcha už ne­narážejí na žádnou brzdu. Věčná škoda, že saská groteska nebyla dovedena do svých krajních důsledků! Ono sebetrýzně­ní v ošklivosti a hlouposti by nás bylo možná dovedlo k vyšší podobě krásy a rozumu – ten trýznivý konflikt s formou, která se nám stala nepřátelská, by byl mohl skvěle zdokona­lit náš smysl pro formu – a kdoví, možná že bychom byli tímto způsobem lépe pochopili onu nevyléčitelnou disonan­ci, jaká existuje mezi člověkem a jeho formou, jeho „stylem“ – a ta myšlenka by nám byla dovolila spatřit existenci Formy jako takové, způsobila by, že bychom se byli soustředili ani ne tak na „polský styl“, jako spíše na náš vztah jakožto lidí k tomuto stylu. Tak bychom byli možná dospěli k důležitým objevům, k plodným novým idejím, nebýt... nebýt Mickiewicze. Bohužel! Mickiewicz zmírnil naši bolest, na­učil nás nové kráse, která se na dlouhá léta stala povinnou, a způsobil, že jsme znovu začali být spokojeni sami se se­bou.
Kdyby to aspoň byla dobrá práce! Jenže skutečné krásy nelze dosáhnout zamlčením ošklivosti. Moc toho se svým tělem nesvedete, pokud vám stydlivost nedovolí svléknout se do naha. Ctnost nespočívá ve skrývání hříchů, ale v jejich překonávání, skutečná ctnost nejenže se hříchu nebojí, ale dokonce ho vyhledává – protože je zdůvodněním její exis­tence. Umění je schopno nádherně znásobit krásu člověka nebo národa pod tou podmínkou, že mu ponecháme napros­tou svobodu jednání. Ale Mickiewicz, věštec stejně milosrd­ný jako stydlivý, stejně zbožný jako plachý, se raději do naha nesvlékal a jeho všeobjímající dobrota se bála podívat pravdě do očí. Byl největším zjevem té polské estetiky, která se nerada „hrabe“ ve špinavém prádle a nerada někomu dělá nepříjemnosti. Ale Mickiewiczova největší slabost spočívala v tom, že byl básníkem národním, a tedy se ztotožňoval s ná­rodem a byl jeho mluvčím, a proto se neuměl na národ po­dívat zvnějšku jako na něco „existujícího na světě“. Jelikož neměl žádný opěrný bod ani v onom vnějším světě, ani ve svém vlastním, individuálním já, nemohl pohnout národem v jeho základech a – v těchto podmínkách – provedl to, nač měl, tedy vybavil nás takovou krásou, jaká v dané chvíli vyhovovala našim národním zájmům. Jelikož jsme ztratili nezávislost a byli jsme slabí, přizdobil naši slabost chocholem romantismu, udělal z Polska Krista národů, postavil naši křesťanskou ctnost proti nepravosti agresorů a vyzpíval krá­su naší krajiny.



PublisherTorst,
Source of the quotation289 – 292
Publication date

minimap