This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Stasiuk, Andrzej: Pamięć

Portre of Stasiuk, Andrzej

Pamięć (Polish)

Pamiętam wiele miejsc i zdarzeń. Niektóre z nich trwają w mojej pamięci niczym zatrzymane figury jakiegoś przedstawienia. Wystarczy niewielki wysiłek, by ożyły. Oświetla je wtedy dziwny i ciepły blask, który sprawia, że minione powraca nieskończenie pomniejszone, niczym w odwróconej lornetce. Upływ czasu pomniejsza obrazy, ale nie potrafi ich unicestwić. Stają się miniaturami zdarzeń i rzeczy, lecz zachowują ciepło, barwę i swój wewnętrzny porządek. Po prostu musimy być więksi od swojej przeszłości, aby ją ocalić.
Te wszystkie miejsca i zdarzenia są bez wyjątku banalne. Mogłyby wydarzyć się komukolwiek innemu i gdziekolwiek indziej.
Mam siedem albo osiem lat i jest zima. Idę z ojcem cichą, spokojną ulicą na przedmieściach Warszawy. Nie pamiętam, jak i po co się tam znaleźliśmy, ale widzę bardzo wyraźnie szklisty chodnik, sterty zgarniętego śniegu i białą jezdnię. Ojciec trzyma mnie za rękę, a ja od czasu do czasu podbiegam i ślizgam się na ciemnych taflach nagiego lodu. Śnieg leży na gałęziach drzew, oblepia ogrodzenia i żelazne furtki. Dzień jest mroźny i bezwietrzny. Powietrze pachnie węglowym pyłem. To jest woń miejskich peryferii w tamtych czasach, gdy w zaułkach pojawiały się ciężkie platformy ciągnione przez grubokościste perszerony. Usmoleni mężczyźni w waciakach i uszankach sypali węgiel do wiklinowych koszy i znosili go do piwnic. Ale tamtego dnia uliczka była zupełnie pusta i cicha. Z kominów snuły się żółtoszare obłoczki.
Z tego składa się życie, gdy próbujemy je sobie wyobrazić jako pewną całość – z oderwanych fragmentów, które zapadły w pamięć. Nie spaja ich żaden sens, żadna logika, poza tym, że przydarzyły się właśnie mnie.
Jest styczeń, siódma rano i właśnie zbudziłem swoją córkę do szkoły. Krząta się gdzieś między łazienką i kuchnia, a ja siedzę w swoim pokoju, piję kawę i patrzę w okno. Szare światło zimowego poranka sprawia, że odżywają we mnie wszystkie świty dzieciństwa. Minęło wiele lat, jestem już dorosły, moi rodzice są starzy, od rodzinnego domu dzielą mnie dziesiątki lat i setki kilometrów, ale to światło świtu nie zmieniło się wcale. Patrzę na nie i mogę odtworzyć smak tamtych poranków, gdy miałem dziesięć lat. Moja córka powtarza moje gesty, powtarza moje uczucia. Zbudzona, niechętnie przeciąga się, zwija w kłębek pod kołdrą i próbuje udawać, że to przebudzenie jest przywidzeniem, że za chwilkę powróci w objęcia ciepłego snu. Nadchodzący dzień jest chłodny, nieprzyjemny, więc pierwsze minuty jawy trzeba sobie wyobrażać jako dalszy ciąg bezpiecznej, przytulnej nocy. Do łazienki, do kuchni trzeba zejść z półprzymkniętymi oczami, by jak najdłużej przechować w sobie senną ciszę. Milcząca zjada śniadanie, myje zęby, a ja w tym czasie zapalam auto i czekam, aż się nagrzeje. Patrzę na drzwi domu, żeby uchwycić ten moment, gdy wychodzi, kuli się lekko pod uderzeniem zimnego wiatru i w końcu rusza na spotkanie nadchodzącego dnia.
Ta delikatna, krucha ciągłość gestów i uczuć być może nadaje nam jakiś ludzki sens. Nadaje sens temu, że budujemy i układamy kolejne domy. Reszta wydaje się tylko ślepą koniecznością przetrwania gatunku albo wyrazem próżności.
Oprócz miejsc i zdarzeń, oprócz światła są też przedmioty, o których pamięć wydaje się niezniszczalna. Na przykład kubek z żółtego, przezroczystego plastiku. Zapamiętałem go jako pierwszą swoją własność. Miałem wówczas cztery lata i pojawił się w moim życiu jako coś bardzo ważnego. Jeśli myślę dzisiaj „mleko” albo „słodka herbata z cytryną”, zjawia się natychmiast jego obraz: złocista miniaturka dorosłego kufla do piwa. Cały tamten czas spowity jest półmrokiem, zanurzony w półcieniu i przypomina nieostrą, czarno-białą fotografię. Nawet twarze są niewyraźne i rozmyte. Sprzęty w mieszkaniu, fragmenty ulicy i podwórka, widok z okna – to wszystko nie posiada wyraźnych barw ani konturów. Prawem przedziwnego kontrastu tylko to dziecięce naczynie czy też zabawka posiada wyraźny kształt i kolor. Jaśnieje niczym jakieś bajkowe słońce i oświetla swoim blaskiem resztę ówczesnego świata. Wydobywa z mroku drewniane poręcze fotela, węglową kuchnię i młodą twarz ojca powracającego późnym wieczorem z fabryki.
Nie potrafię wytłumaczyć fenomenu pamięci. Prawdopodobnie jest niewytłumaczalny i właśnie dlatego jego wyrazistość idzie o lepsze z jego pięknem. Po prostu mój kubek świeci w mojej przeszłości jak gwiazda, która wskazuje mi drogę. Niewykluczone, że przypomnienie o tym, skąd przyszliśmy, musi mieć formę najprostszego komunikatu, byśmy o nim nigdy nie zapomnieli.
Przeczytałem w życiu tysiące książek, rozmawiałem z setkami ludzi, z dziesiątkami się przyjaźniłem, przemierzyłem kawałek świata i bywałem w różnych dziwnych miejscach. Z tego wszystkie powinna powstać jakaś synteza, jakaś nauka na przyszłość. Nic takiego jednak się nie dzieje. Budzę się każdego dnia i czekam, aż zdarzenia znikną w przeszłości. Dopiero wtedy stają się wyraziste, dopiero wtedy zyskują jakieś znaczenie. Przyszłość jest wielką próżnią. Nic w niej nie ma i może co najwyżej podniecać miłośników literatury science-fiction, marksistów, kapitalistów albo starzejące się panny. Istnieje tylko to, co minęło, ponieważ posiada swoją formę, jest uchwytne, dotykalne i w pewien sposób ocala nas przed szaleństwem, przed mentalnym unicestwieniem.
Siedziałem kiedyś w więzieniu i przy tej okazji spędziłem miesiąc w pojedynczej celi. Cela była zupełnie pusta, a ja z rzeczy osobistych miałem tylko aluminiową miskę, talerz, łyżkę, szczoteczkę do butów i mydło. Przez cały ten czas nie oglądałem człowieka. Jedzenie podawano przez mała klapkę w drzwiach. Sedes i umywalka były na miejscu. Wspominam ten okres jako jeden z najciekawszych w życiu. Doświadczyłem całkowitej samotności i zupełnego opuszczenia. Owszem, czekałem, aż to wszystko się skończy i liczyłem dni jak każdy skazaniec, ale przyszłość właściwie mnie nie zajmowała. Była bezkształtna i abstrakcyjna. Stanowiła coś w rodzaju punktu na prostej. Natomiast pochłaniało mnie minione. Dawne zdarzenia napływały teraz z przeszłości i wypełniały moją głowę, ba, wypełniały ciasne pomieszczenia tak szczelnie, że ani teraźniejszość, ani przyszłość nie miały do mnie dostępu. Wydawało mi się, że jestem całkowicie samowystarczalny, że w istocie nie odebrano mi wolności, ponieważ nie odebrano mi pamięci. Bardzo możliwe, że moje życie wydłużyło się w jakiś niewytłumaczalny sposób o tamten miesiąc, że tych trzydzieści dni zostało dorzuconych jako bonus do mojej egzystencji. W czasie tych czterech tygodni pustki i samotności wszystko, co przeżyłem wcześniej, przeżyłem po raz drugi. W dodatku przeżyłem, jeśli tak można powiedzieć, z większą uwagą i z większą czułością, ponieważ zacząłem pojmować, że nie dostaje się w życiu niczego ponad to, co się dostało.
Tak. Przeszłość i pamięć są moją ojczyzną i moim domem. Lubię upijać się w samotności i przypominać sobie minione zdarzenia, ludzi i krajobrazy. Nawet te sprzed tygodnia albo dwu. Futurologia zawsze budziła we mnie lekką odrazę, ponieważ wydawała mi się owocem tchórzostwa i dezercji, porzuceniem własnej kondycji. Nigdy nie myślałem o przyszłości jako o jakimś rozwiązaniu. Przyszłość jest zawsze ucieczką głupców. Nadchodzi, a oni muszą ją usprawiedliwiać, że nie nadeszła taka, jak trzeba, albo udowadniać, że jest właśnie taka, jak zapowiadali. Dlatego wolę upijać się w samotności albo z przyjaciółmi i czekać, aż minione weźmie nas w posiadanie. Zawsze lepiej jest obcować z bytami skończonymi niż z potencjalnymi. Po prostu przeszłość traktuje nas poważnie, czego nie można powiedzieć o przyszłości.
„Życie nie jest tym, co człowiek przeżył, ale tym, co i jak zapamiętał” (Gabriel Garcia Marquez). Nie potrafię znaleźć lepszej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jestem tym, kim jestem i skąd właściwie wziąłem się w tym miejscu i czasie. Południowa granica Polski, góry, styczeń, pada śnieg i odcina mnie od reszty świata. Jutro rano będę miał kłopoty z wyjazdem. Wszystko układa się w harmonijny obraz. Peryferie, zima, pustka spokojnego pejzażu, samotność, gdy przez długie dni widuje się tylko najbliższych. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko zostało zaplanowane bardzo dawno temu, a ja przeżywam tylko wariacje i sekwencje jakichś pierwszych gestów i zdarzeń. Bardzo możliwe, że jest to rodzaj fatalizmu, chociaż bardziej wierzę w to, że w życiu powtarzamy na różne sposoby to wszystko, co zapamiętaliśmy. Jestem zadomowiony we własnym losie, ponieważ widzę w nim ciągłość. Ani historia, ani geografia nie są w stanie zapewnić nam poczucia, że skądś przychodzimy. Pierwsza jest zbyt kapryśna, zbyt nieobliczalna, druga zbyt obojętna. Poza tym jedna i druga służą władzy, która za ich pomocą próbuje nam wmawiać, że jesteśmy jej coś winni. Pamięć jest niepodległa. Rządzą nią jej wewnętrzne prawa sklerozy albo chwilowych olśnień. Ilekroć próbujemy ją zdradzić, wychodzimy na żałosnych dupków, na godnych pogardy parweniuszy. Wyrzec się pamięci o sobie samym to mentalne samobójstwo. Wystarczy popatrzeć na wieśniaków, którzy próbują udawać mieszczuchów, wystarczy popatrzeć na mieszczuchów, udających arystokrację. Wszyscy oni uciekają przed własną pamięcią i nie znajdują niczego, co mogłoby ją zastąpić. Amnezja jest formą pogardy dla samego siebie. W świecie, który nadciąga, niewiele rzeczy będziemy mieli na własność. Większość z nich będzie podlegała prawom ekonomii, czyli każdy zysk będzie zawierał w sobie potencjalną stratę. Prawdopodobnie nawet uczucia staną się przedmiotem handlowej wymiany. Będzie można kupować miłość i sprzedawać nienawiść na skalę dotąd niespotykaną. Bardzo możliwe, że tylko pamięć, osobista, kapryśna i fragmentaryczna historia nie znajdzie nabywcy, ponieważ dla kogoś drugiego będzie kompletnie bezwartościowa.
Kilka dni temu odwoziliśmy naszą dziesięcioletnią córkę na zimowe wakacje. Im bliżej było do miejsca, gdzie miała spędzić cały tydzień bez nas, tym bardziej stawała się nerwowa i zarazem jakby trochę obca. Potem, wśród innych dzieci i opiekunów, napięcie jeszcze wzrosło. Zanieśliśmy jej bagaże do pokoju i chcieliśmy przytulić na pożegnanie. Prócz niej była w pokoju jeszcze jedna dziewczynka w jej wieku. W oczach naszej córki odbijały się skrajnie sprzeczne uczucia. Chciała, żebyśmy jak najprędzej zniknęli, a jednocześnie było jej smutno i przykro, że odchodzimy. Była wzruszająco rozdarta i bezbronna. Pragnęła się wyzwolić, nadać swojemu życiu własny kształt, a zarazem pamięć i przeszłość kazały jej patrzeć w ślad za nami ze smutnym, przepraszającym uśmiechem.



minimap