This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Zagajewski, Adam: Psát polsky (Pisać po polsku in Czech)

Portre of Zagajewski, Adam

Back to the translator

Pisać po polsku (Polish)

Znajomi pytają mnie czasem: czemu nie piszesz po angielsku? Albo – jeśli jestem we Francji – po francusku? Zakładają najwyraźniej, że zyskałbym na tej zmianie, że lepiej posługiwać się językiem światowym niż prowincjonalnym. W zasadzie zgadzam się z nimi; owszem, byłoby może wygodniej pisać w większym języku (gdybym tylko potrafił!). Przypomina mi to anegdotę o G.B. Shaw, który miał oświadczyć w liście do Henryka Sienkiewicza, że dziwi się, dlaczego Polacy nie przyjęli języka rosyjskiego. Irlandczycy przyswoili sobie angielski i świetnie na tym wyszli! Rzeczywiście.
Pisać po polsku – w wieku XIX-ym, pod rozbiorami – było aktem patriotycznym; język polski był poważnie zagrożony, przede wszystkim w zaborze rosyjskim. Dziś nikt sobie nie zadaje tego pytania; młody poeta urodzony w Gdańsku, nawet jeśli pamięta o przeszłości tego miasta – a to pamiętanie jest teraz w modzie! – nie będzie się wahał, w jakim języku pisać. Po prostu nie będzie znał żadnego innego. Dopiero ktoś, kto, jako autor niniejszego tekstu, mieszka od lat zagranicą, może się spotkać z pytaniem – naiwnym? – o wybór języka.
Pisać po polsku to także wziąć na siebie dziedzictwo, skomplikowane, polskiej historii; ktoś, kto pisze po francusku z ironią i elegancją i ze szczyptą poezji, będzie, choćby nieświadomie, spadkobiercą nie tylko Montaigne’a i Pascala, ale i Ludwika XIV-ego, a przynajmniej atmosfery jego dworu, szyderczych konwersacji, zabójczych bon mots, niepokoju moralistów, sporów rewolucyjnych demagogów. Piszący po polsku ma we krwi i w atramencie inne geny: załamanie się systemu w wieku XVIII-ym, klęskę rozbiorów, klęskę nieudolnych powstań i kruchości długiej, teatralnej egzystencji naszego kraju, który, nie istniejąc realnie i trzeźwo, był tylko chimerą, bywał na zmianę przedmiotem podziwu („Polenlieder” w latach 30-tych XIX-ego wieku, entuzjazm Francuzów) i pogardy (Bismarck i nacjonaliści niemieccy czy rosyjscy); Polska wegetowała w wyobraźni Europy trochę tak jak ów śliczny Tadzio w „Śmierci w Wenecji” Tomasza Manna – piękna, nieosiągalna, zjawiskowa, dziecinna. Albo, przeciwnie, jako kraj zacofany, brudny, pijany (np. w sprawozdaniu Goethego z krótkiej podróży do Polski, po której została tablica na rynku w Krakowie) – kraj, który należałoby jak najszybciej podbić. Albo piękność albo bestia, nic pośrodku. Wdaje się, że jeszcze i dzisiaj Polacy nieufnie, ale i z największa ciekawością, wsłuchują się w opinie na ich temat, wypowiadane w wielkich miastach Zachodu.
Teraz doszedł jeszcze jeden kapitalny motyw – czy Polacy to bohaterowie drugiej wojny światowej, piękni ułani bijący się z czołgami, dzielni lotnicy nad Anglią, nienaganni i cierpliwi konspiratorzy, nieustraszeni w ataku na Monte Cassino żołnierze, czy też prymitywni antysemici o niskich czołach, przedstawieni jako świnki w znanym amerykańskim komiksie? Piękność czy bestia? Dżentelmeni czy świnie? I wreszcie: czy przez komunizm przepłynęli nieubrudzeni, buntując się i sabotując narzucony przez Moskwę system – tak bowiem lubią widzieć samych siebie – czy też kolaborowali z nim posłusznie jak wszystkie inne podbite narody? Do dziś sami Polacy nie są zgodni w ocenie czyśćca, przez jaki przeszli; wybitna historyczka opublikowała jakiś czas temu książkę pt. „Wielkie stulecie Polaków”, poświęconą właśnie owemu okresowi politycznego nieistnienia, wiekowi XIX-emu, wychodząc z założenia, że frenetyczna działalność intelektualna rozproszonych po Europie uchodźców, poetów, myślicieli, historyków, działaczy politycznych, kompensowała z nawiązką brak suwerenności państwowej. Czy naprawdę?
W dziesiątkach książek wspomnieniowych z okresu ostatniej wojny i lat powojennych polski czytelnik szuka nie tylko szkicu czyjegoś indywidualnego losu, ale i odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy. Ten niepokój udziela się pisarzom, już nie tylko autorom memuarów ale i wielkim talentom literackim; całe pisarstwo Witolda Gombrowicza wibruje – między innymi – tym właśnie niepokojem. Ktoś, kto patrzy z perspektywy zachodnioeuropejskiej, z trudem tylko może sobie wyobrazić otchłań, jakiej zaznała nowoczesna historia Polski; na przykład moment – utrwalony zresztą przez dobrze zapewne odżywionego filmowca Wehmachtu – kiedy ocalała ludność Warszawy, maszerująca wolno w zrezygnowanej, nieregularnej, nie kończącej się kolumnie, złożonej z kobiet, dzieci, mężczyzn i starców, opuszcza zburzone miasto po upadku powstania w jesieni r.1944, należy do bogatej skądinąd kolekcji najstraszniejszych obrazów minionego stulecia. Ludność cywilna opuszczająca pokornie własne, leżące w gruzach miasto, stolicę europejskiego kraju – czy może być coś gorszego (tylko obozy i krematoria i groza jeszcze bardziej beznadziejnego powstania, w tym samym mieście, wewnątrz żydowskiego getta w r.1943)?
Ten sam moment stał się jednak także punktem odniesienia dla niewidzialnej debaty, podjętej przez polskich pisarzy zaraz po wojnie. Oczywiście, nie dyskutowali oni tak, jak zwykli polemizować zawodowi historycy – nie roztrząsali problemu winy i odpowiedzialności za Powstanie Warszawskie, nie analizowali sytuacji militarnej i politycznej, ale ów zerowy punkt literatury, o ile boleśniejszy niż w akademickim eseju Rolanda Barthes’a, miał na długo zabarwić wyobraźnię polskich pisarzy. Więcej nawet niż zabarwić, miał wejść do niej jako stały ingredient; wyobraźnia polskiej literatury przyswoiła sobie otchłań.
Nie trzeba zapewne pedantycznie przypominać, iż lata stalinizmu nie przyniosły zasadniczej poprawy; owszem, terror – jeśli zestawić go z terrorem hitlerowskim – znacznie zelżał i spora część społeczeństwa żyła w przekonaniu, że odbudowa kraju, nawet pod brutalnym kierownictwem partii komunistycznej, jest zajęciem chwalebnym, którego nie można odłożyć na lepsze czasy, ale mało kto wolny był od głębokiej goryczy. Groteskowe marnotrawstwo komunistycznej ekonomii i wszechobecność tajnej policji nie pozwalały zapomnieć, iż chodzi o przedsięwzięcie bliższe teatrowi absurdu niż sensownej działalności państwowej.
Nieubłagana i zbawienna frywolność czasu sprawia, iż obecne młode pokolenie, które naczytało się teoretyków postmodernizmu i wie wszystko o pułapkach tekstu, zapomniało już o tamtej grozie; a jednak radykalność polskiej literatury powojennej wiele zawdzięcza energicznej odpowiedzi na tamten moment, moment, kiedy ludność Warszawy opuszczała zburzone miasto. Dzisiejsi debiutanci nic już nie mogą pamiętać, ale jeszcze dla mnie, i dla moich rówieśników, urodzonych zaraz po zakończeniu wojny, ruiny kamienic, zarastające trawą, atrakcyjne jak szczątki gotyckiego opactwa dla pierwszego pokolenia romantyków, kryjące w sobie i skarby i niebezpieczeństwa, były naturalnym i ukochanym krajobrazem dzieciństwa, pierwszym naszym natchnieniem.
W Polsce ostatnich 60-ciu lat – w kraju, ale i na emigracji, bo, jak wie o tym w Krakowie każdy uczeń szkoły podstawowej, literatura ta tworzona była tyleż w kraju co i w Paryżu, Argentynie, Kalifornii – pisanie rzadko było zajęciem akademickim, mózgowym, bezkrwistym, marginesowym, rzadko sprowadzało się tylko do indywidualnego poszukiwania Piękna, do Flaubertowskich zmagań z językiem, do sumiennego zapisu pojedynczej przygody życia. Na ogół było jak huczący, rozpalony piec ceramiczny, w którym, w wysokiej temperaturze i na oczach chciwych świadków, na oczach zaintrygowanych członków polis, wypalały się naczynia poezji i prozy. Pisanie miało ogromną wagę, było wielką i poważną debatą, w której troski egzystencjalne łączyły się z motywami dotyczącymi całej wspólnoty , całego polis. Przy tym, paradoksalnie, uczestnicy tej debaty – Witold Gombrowicz, Jerzy Stempowski, Czesław Miłosz, Aleksander Wat, Józef Czapski (malarz i pisarz), Zbigniew Herbert, Gustaw Herling Grudziński, Jerzy Giedroyc – żeby wymienić tylko kilku Gigantów, buntowali się przeciwko niej, wcale jej nie chcieli, pasjonowały ich wielkie, uniwersalne tematy i wątki, łącznie z wątkami metafizycznymi, ale mogli się do nich przedrzeć tylko wycinając sobie mozolnie drogę w buszu pytań wyrastających z gleby politycznej, wspólnotowej. Nie muszę chyba dodawać, że wszyscy oni świetnie pisali, że nie chodzi to wcale o grupę ideologów, lecz o wielkich pisarzy, mistrzów słowa.
Nie można zrozumieć polskiej literatury bez tego tła; to nie była już oczywiście, jak w dawnych wiekach, literatura szlachciców, siedzących u siebie na wsi, we dworze, czytających Plutarcha i Wergilego, i, po pomyślnie zakończonych zbiorach, oddających się nieśpiesznej pracy literackiej. Pokolenie, którego dojrzałość przypadła na moment wielkiego kryzysu, wielkiej Nicości, rozproszone po całym świecie, walczyło o przetrwanie w niesłychanie trudnych warunkach, ekonomicznych ale i duchowych, pośród lekceważenia paryskich, i nie tylko, lewicowców; ale udało mu się stworzyć podstawy nowoczesnej wrażliwości literackiej w Polsce. Umiało ono stworzyć model literatury odpowiadającej na zagrożenie historyczne w sposób uniwersalny, nie prowincjonalny. Umiało też dotknąć nadziei najgłębszej, unikając łatwych pocieszeń.
Cytat z niedawno – pośmiertnie – wydanego dziennika Zygmunta Mycielskiego [„Dziennik 1950-1959”, s.284], pisarza i kompozytora, dobrze ilustruje dylemat autorów wywodzących się spoza żelaznej kurtyny: „Na Zachodzie byłbym na pewno ”czarnym pisarzem”, takim co to dmie w tuby pesymizmu, zapowiada koniec Europy, świata, bezsens drogi ludzkiej i ewolucji naszego gatunku. Tutaj, wobec łachmanów intelektualnych i ekonomicznych – dmę w surmy moralności i sensu naszego istnienia.”
Uwagę zwraca znaczny udział poetów w zajęciach zwykle powierzonych powieściopisarzom czy nawet filozofom; w Polsce jednak poeci, nie przejmując się ascetycznymi zaleceniami modernistycznego katechizmu estetycznego, nie wycofali się do rezerwatu hermetycznych metafor i z największym entuzjazmem badali choroby świata; sądząc po zainteresowaniu, z jakim śledzi się ich twórczość, dokonali interesującego wyboru. „Traktat moralny” Miłosza czytany był pod ławkami przez studentów w najgorszych latach stalinizmu. „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka, opublikowany w r.1955, rozpętał ogólnonarodową dyskusję i przyczynił się do sukcesu politycznej odwilży, a „Przesłanie Pana Cogito” Zbigniewa Herberta, wiersz napisany przez poetę zrozpaczonego, nie spodziewającego się żadnego przełomu, nie widzącego końca despotyzmu, stał się nieomal hymnem, recytowanym przez opozycjonistów w latach 70-tych i 80-tych. Poetom udało się przy tym apelować do szerszej publiczności bez obniżania poziomu artystycznego.
Jestem przekonany, iż byłoby dziś wiele trudniej pisać po polsku, gdyby nie działalność owego pokolenia Gigantów – jedyny może problem z nim to fakt, że jego wielkość i szlachetność uniemożliwiły właściwie następcom odegranie zwyczajowej komedii Edypa, komedii walki pokoleń, spalenia portretu ojca. Jak można się buntować przeciwko męczennikom prawdy, przeciw tak wybitnym i tak świetnie piszącym świadkom epoki?
Ale jest i drugi jeszcze problem; bierze się stąd, że w pewnym sensie ta generacja pisała „z idei”; walcząc spierając się z ideologią, desperacko broniąc zagrożonego człowieczeństwa, musiała się skoncentrować na intelektualnym ujęciu świata, ignorując bezbrzeżną potencjalnie ilość sytuacji ludzkich, wytworzonych już nie przez czynnik zewnętrzny, wrogi, ale przez nieubłaganą, immanentną kapryśność świata.
Trzeci wreszcie – zaciekła polemika z historią najnowszą sprawiła, że polska literatura musiała zaniedbać do pewnego stopnia coś, co moglibyśmy nazwać wyobraźnią „czystą”, „przedhistoryczną”. Co prawda pisarze tamtego pokolenia, Aleksander Wat czy Czesław Miłosz, zdawali sobie sprawę z tej trudności, i mówili nieraz o konieczności sięgnięcia do pokładów ontologicznych, czyli, mówiąc prościej, do niemodnej dzisiaj problematyki religijnej (to jest zasadniczej).
Pisać po polsku – przed każdym, kto tego próbuje pojawiają się wciąż nowe zagrożenia. Owa sławna „normalność”, którą trudno zdefiniować a o której tak marzyli obywatele krajów Europy Wschodniej, nareszcie zapanowała, także i w literaturze; trywialność jest dozwolona, teraz można lekko, trywialnie i dosyć ładnie pisać o sobie i o wszystkim innym (głównie o sobie); wielkie i nieco przypadkowe zwycięstwo demokracji nad totalitaryzmem może objawić się także jako tryumf pospolitości nad kłamstwem – kłamstwo było istotą komunizmu, demokracja zaś nikogo nie chroni przed wulgarnością.
Polscy pisarze średniego i młodego pokolenia, chociaż niekoniecznie zdają sobie z tego sprawę, wciąż jeszcze chodzą pod parasolem, wzniesionym nam nimi przez Gigantów. W literaturze jednak parasol nie tylko chroni przed deszczem, zasłania także gwiaździste niebo, nie wiadomo więc, na jak długo wystarczy tej epoki.
Pisać po polsku? Siedząc na mapie Europy między genialnymi – niegdyś – Rosjanami i genialnymi – niegdyś – Niemcami? To może nie jest najgorzej, mieć zdolnych sąsiadów, którzy w dodatku stali się obecnie trochę mniej zdolni i jednocześnie dużo mniej agresywni.
Pisać po polsku – ale, ostatecznie, czy to nie obojętne, w jakim piszemy języku? Czy nie każdy język, jeśli tylko dobrze użyty, może otworzyć nam drogę do poezji, do świata? Ten, kto pisze jest zwykle sam, wobec białej kartki papieru czy bladego ekranu komputera, które przyglądają mu się uważnie i impertynencko. Jest sam, chociaż pisze nie dla siebie, tylko dla innych. Inspirowany i przytłoczony tradycją, tym wielkim zgiełkiem umarłych głosów, stara się spoglądać w przyszłość, która zawsze milczy. Myśli, które chce wyrazić, zdają się nie należeć do żadnego języka, huczą w nim jak jeszcze jeden żywioł, obok powietrza, ognia i wody.
Jest sam; wypowiada radość albo smutek. Świadkami jego poszukiwań nie są ani urzędy paszportowe, ani uniwersyteccy specjaliści od gramatyki, tylko słońce i śmierć, dwie potęgi, którym , jak powiedział La Rochefoucauld, nie możemy patrzeć w twarz.


Psát polsky (Czech)

Známí se mè občas ptají: proč nepíšeš anglicky? Anebo – když jsem ve Francii – francouzsky? Očividně předpokládají, že bych na té záměně vydělal, že je lepší užívat jazyk světový než provinční. V podstatě s nimi souhlasím; ovšem, bylo by asi pohodlnější psát ve větším jazyce (kdybych to jen svedl!). Připomíná mi to anekdotu o G. B. Shawovi, který prý v dopise Henryku Sienkiewiczovi vyjádřil údiv nad tím, že Poláci nepřejali ruštinu. Irové si osvojili angličtinu a skvěle se jim to vyplatilo. Vskutku.
Psát polsky bylo – v 19. století, v době rozdělení Polska – projevem patriotismu; polský jazyk byl vážně ohrožen, zejména ruskou nadvládou. Dnes se nikdo takto neptá; mladý básník narozený v Gdaňsku, dokonce i když nezapomíná na minulost tohoto města – a nezapomínat je tedy módě –, se nebude rozmýšlet, ve kterém jazyce psát. Jednoduše nebude umět žádný jiný. Jedině ten, kdo jako autor tohoto textu bydlí mnoho let v zahraničí, se může setkat s otázkou – naivní? – volby jazyka.
Psát polsky znamená také vzít na sebe složité dědictví polské historie; ten, kdo píše francouzsky s ironií a elegancí, a se špetkou poezie, bude, byt nevědomky, nejen Montaigneovým a Pascalovým dědicem, ale i dědicem Ludvíka XVI. a přinejmenším atmosféry jeho dvora, jízlivých konverzací, vražedných bon mots, neklidu moralistů, svárů revolučních demagogů. Polský spisovatel má v krvi i inkoustu jiné geny: krach státního systému v 18. století, katastrofu rozdělení Polska, porážku nezdařených po­vstání, vratkost dlouhého, divadelního trvání naší země, která byla pouhou chimé­rou, protože neexistovala reálně a fakticky; země, jež byla střídavě předmětem obdivu (Polenlieder v třicátých letech 19. století, nadšení Francouzů) a pohrdání (Bismarck a němečtí a ruští nacionalisté); Polsko vegetovalo v představivosti Evropy trošku jako onen nádherný Tadzio ve Smrti v Benátkách Thomase Manna – krásné, nedostupné, přízračné, dětinné. Anebo naopak jako země zaostalá, špinavá, opilá (např. v Goe­theho zprávě z krátké cesty do Polska, po níž zůstala pamětní deska na krakovském hlavním náměstí) – země, která by měla být co nejrychleji podmaněna. Buď kráska, nebo zvíře, nic mezi tím. Zdá se, že ještě dnes Poláci nedůvěřivě, ale s velkou zvěda­vostí naslouchají názorům, které o nich lze zaslechnout ve velkých městech Západu.
Nyní přibylo ještě jedno obrovské téma – jsou Poláci hrdinové druhé světové vál­ky, krásní huláni, kteří bojovali s tanky, stateční letci nad Anglií, bezúhonní a trpěliví konspirátoři, neohrožení vojáci při útoku na Monte Cassino, nebo spíše primitivní antisemiti s nízkými čely, kteří jsou ve známém americkém komiksu zobrazeni jako vepříci? Kráska, nebo zvíře? Džentlmeni, nebo prasata? A nakonec: propluli komu­nismem bez poskvrny, bouřili se a sabotovali systém, jejž jim vnutila Moskva – tak sebe totiž rádi vidí –, nebo také poslušně kolaborovali jako všechny ostatní podrobe­né národy? Do dnešního dne nejsou sami Poláci zajedno v hodnocení očistce, jímž prošli; jedna vynikající historička publikovala nedávno knihu s názvem Velké století Poláků, která je věnována právě oné době politické neexistence, devatenáctému sto­letí; vycházela z předpokladu, že bouřlivá intelektuální činnost uprchlíků roztrouše­ných po Evropě, básníků, myslitelů, historiků, politických pracovníků, kompenzovala i s útoky nedostatek státní suverenity. Opravdu?
V desítkách vzpomínkových knih z období poslední války a poválečných let hledá polský čtenář nejenom náčrt individuálního osudu konkrétních jednotlivců, ale i od­povèď na otázku, kdo jsme? Tento neklid se zmocňuje spisovatelů, a to nejen autorů pamětí, ale i velkých literárních talentů; celou literární činností Witolda Gombrowic­ze prochvívá – mimo jiné – právě tento neklid.
Při pohledu z perspektivy západní Evropy si lze jen obtížně představit propast, v níž se ocitly novodobé dějiny Polska; například chvíle – jež ostatně zaznamenal zajisté dobře vykrmený filmař Wehrmachtu –, kdy přeživší obyvatelé Varšavy, kteří pornalu pochodují v rezignované, nepravidelné, nekončící koloně skládající se z žen, dětí, mužů a starců, opouštějí rozbořené město po potlačeném povstání na podzim roku 1944, patří k již tak dost bohaté kolekci nejhroznějších výjevů uplynulého stole­tí. Civilní obyvatelstvo, jež pokorně opouští své vlastní město ležící v troskách, hlavní město evropské země – může být něco strašnějšího (snad jen koncentrační tábory a krematoria, a hrůza ještě zoufalejšího povstání, v tom samém městě, uvnitř židovského ghetta v roce 1943)?
Stejný okamžik se však také stal středobodem neviditelné debaty, do níž se hned po válce pustili polští spisovatelé. Samozřejmě, nediskutovali tak, jak mají ve zvyku polemicky vystupovat profesionální historici – nerozebírali problém viny a odpo­vědnosti za Varšavské povstání, neanalyzovali vojenskou a politickou situaci; onen nulový stupeň literatury (oč bolestnější než v akademickém eseji Rolanda Barthese), nicota, kterou zakusila Varšava a s ní celé Polsko, však měly na dlouho poznamenat obraznost polských spisovatelů. Ba více než poznamenat: měly do ní vstoupit jako stálá ingredience; obraznost polské literatury si onu propast osvojila.
Zajisté není nutné pedantsky připomínat, že léta stalinismu nepřinesla podstatněj­ší nápravu; ovšem, teror – pokud ho máme porovnat s hitlerovským – notně polevil a značná část společnosti žila v přesvědčení, že obnova země, dokonce i pod brutál­ním vedením komunistické strany, je činností chvályhodnou, kterou nelze odložit na lepší časy, ale málokdo byl prost trpké pachuti. Groteskní marnotratnost komu­nistické ekonomiky a všudypřítomnost tajné policie nedovolovaly zapomínat, že jde o podnik bližší absurdnímu divadlu než smyslupiné státní aktivitě.
Neúprosná i spásná rozpustilost času způsobuje, že současná mladá generace, jež je sečtělá v teoreticích postmodernismu a ví všechno o nástrahách textu, už zapomněla na onu hrůzu; a přece radikalita polské poválečné literatury není než rozhodnou odpovědí na onen okamžik, kdy obyvatelé Varšavy opouštěli rozbořené město. Dnešní debutanti si už nic nemohou pamatovat, ale ještě pro mne a pro moje vrstevníky, kteří se narodili těsně po skončení války, byly trosky činžovních domů zarůstající trávou atraktivní jako pro první generaci romantiků zbytky gotického opatství, ukrývající poklady i nebezpečí, přirozenou a milovanou krajinou dětství, naší první inspirací.
V Polsku za posledních šedesát let – doma, ale i v emigraci, protože jak ví v Kra­kově každý žák základní školy, literatura v té době vznikala stejně tak v Polsku, jako i v Paříži, Argentině a Kalifornii – bylo psaní jen zřídka akademickým, bezkrevným, okrajovým zaměstnáním, jen zřídka se stávalo pouhým individuálním hledáním Krásy, flaubertovským zápolením s jazykem, pečlivým záznamem životního dobro­družství jednotlivce. Většinou, bylo jako hučící, rozpálená keramická pec, v níž se při vysoké teplotě a před očima dychtivých svědků, před očima zainteresovaných členů polis, vypalovalo náčiní poezie a prózy. Psaní mělo nesmírnou váhu, bylo velmi důležitou debatou, v níž se existenciální obavy spájely s tématy týkajícími se celého společenství, celé polis. Paradoxně se přitom účastníci této debaty – Witold Gom­browicz, Jerzy Stempowski, Czeslaw Milosz, Aleksander Wat, Józef Czapski (malíř i spisovatel), Zbigniew Herbert, Gustave Herling-Grudziňski, abychom jmenovali alespoň několik Velikánů – proti této společnosti bouřili, naprosto ji odmítali, váš­nivě je zajímala velká, univerzální témata a souvislosti (nevyjímaje metafyzické), nicméně k těmto tématům se mohli prodrat, až když si pracně proklestili stezku pra­lesem otázek, jež vyrůstaly z politické a společenské půdy. Nemusím snad dodávat, že všichni výtečně psali, že zde vůbec nejde o skupinu ideologů, nýbrž o velké spiso­vatele, mistry slova.
Polskou literaturu nelze bez tohoto pozadí pochopit; nebyla to už samozřejmě, jak tomu bývalo dříve, literatura šlechticů, kteří byli zavření doma na venkově, na svých usedlostech, a četli Plutarcha a Vergilia, a teprve poté, co úspěšně skončila sklizeň, se věnovali pozvolné literární práci. Generace, jež dospèla v období velké krize, velké Nicoty, rozptýlená po celém světě, bojovala o přežití v mimořádně těžkých ekono­mických, ale i duchovních podmínkách, obklopena přezíráním nejenom pařížských levičáků; avšak podařilo se jí položit základy novodobé literární vnímavosti v Pol­sku. Uměla vytvořit model literatury, který dával odpověď na historickou hrozbu způsobem univerzálním a neprovinčním. Uměla rovněž rozeznít nejhlubší naději a zároveň se vyvarovat lichých útěch.
Citát z nedávno – posmrtně – vydaného deníku Zygmunta Mycielského (Dziennik 1950–1959, s. 284), spisovatele a skladatele, dobře ilustruje dilema autorů zpoza Že­lezné opony: „Na Západě bych byl určitě ‚černým spisovatelem‘, takovým, jenž duje na trouby pesimismu, předpovídá konec Evropy, světa, nesmyslnost lidské pouti a evoluce našeho druhu. Zde, tváří v tvář intelektuálním a ekonomickým ruinám, rozeznívám polnici morálky a smyslu naší existence.“
Za pozornost stojí, že básníky do značné míry zaměstnávají činnosti, které ob­vykle připadají romanopiscům, ba i filozofům; v Polsku se však básníci, nedbajíce asketických doporučení modernistického estetického katechismu, nestáhli do re­zervoáru hermetických metafor a s ohromným nadšením zkoumali choroby světa; usuzujeme-li podle zájmu, jemuž se těší jejich tvorba, provedli interesantní volbu. Miloszův Morální traktát četli studenti pod lavicemi v dobách nejhoršího stalinismu. Poéma pro dospělé Adama Ważyka, která byla publikována v roce 1955 a která podní­tila celonárodní diskusi a přispěla k úspěchu politického tání, a Poslání pana Cogito Zbigniewa Herberta, báseň zoufalého básníka, jenž neočekával žádný obrat, neviděl konec despotismu, se staly téměř hymnou, kterou opozice recitovala v sedmdesátých a osmdesátých letech. Básníkům se přitom podařilo apelovat na širší publikum, aniž by snižovali uměleckou úroveň!
Jsem přesvědčen, že by dnes bylo o mnoho obtížnější psát polsky, kdyby nebylo působení oné generace Velikánů; snad jediný problém je, že její velikost a ušlechtilost vlastně překazily nástupcům možnost záhrát si obvyklou Oidipovu komedii, komedii souboje generací, spálení otcova portrétu. Jak se můžeme bouřit proti mučedníkům pravdy, proti tak vynikajícíma tak skvěle píšícím svědkům epochy?
A je tu ještě druhý problém; má původ v tom, že tato generace psala v jistém smys­lu „z ideje“; když bojovala a přela se s ideologií, zarputile obhajovala ohrožené lidství, musela se soustředit na zachycení intelektuální stránky skutečnosti, zároveň však ig­norovat potenciálně nekonečné množství lidských situací, které již nebyly vytvořeny vnějšími, nepřátelskými faktory, nýbrž neúprosnou, imanentní vrtošivostí světa.
A konečně třetí – urputná polemika s nejnovějšími dějinami zapříčinila, že pol­ská literatura musela do určité míry zanedbat cosi, co bychom mohli nazvat „čistá", „předhistorická“ obraznost. Spisovatelé té generace, Aleksander Wat nebo Czeslaw Miłosz, si tuto obtíž skutečně uvědomovali a nezřídka poukazovali na nutnost sáh­nout k ontologickým ložiskům, čili, zjednodušeně řečeno, k nyní nemódní nábožen­ské (tj. podstatné) problematice.
Psát polsky – před každým, kdo o to usiluje, se objevují stále nové překážky. Ona slavná „normálnost“, tak obtížně definovatelná, o níž snili občané východoevrop­ských zemí, konečně zavládla také v literatuře; trivialita je přípustná, teď lze lehce psát o sobě i o všem možném (hlavně o sobě); veliké a poněkud náhodné vítězství demokracie nad totalitarismem lze pojímat také jako triumf banality nad lží – lež byla podstatou komunismu, demokracie zase nikoho neochrání před vulgaritou.
Polští spisovatelé střední a mladé generace, ačkoliv si to nemusí uvědomovat, se stále ještě procházejí pod deštníkem, který nad nimi rozprostřeli Velikáni. V literatu­ře však deštník nejenom ochraňuje před deštěm, ale zaclání také hvězdné nebe, nikdo tedy nemůže vědět, jak dlouho tato ochrana vydrží.
Psát polsky? Jsme-li na mapě Evropy mezi geniálními – kdysi – Rusy a geniální­mi – kdysi – Němci? Možná to není nejhorší mít schopné sousedy, kteří už navíc jsou trochu méně schopní a zároveň o mnoho méně agresivní.
Psát polsky – ale konec konců není to lhostejné, ve kterém jazyce píšeme? Nemůže nám každý jazyk, pokud ho dobře použijeme, otevřít cestu k poezii, ke světu? Ten, kdo píše, je obvykle sám proti bílému listu papíru nebo bledé obrazovce počítače, která si ho prohlíží pozorně a impertinentně. Je sám, ačkoliv nepíše pro sebe, nýbrž pro jiné. Inspirován a obtížen tradicí, tou vřavou mrtvých hlasů, usiluje poodhalit budoucnost, která vždy mlčí. Zdá se, že myšlenky, jež chce vyjádřit, nenáleží k žád­nému jazyku, bouří se v něm jako další živel vedle vzduchu, vody a ohně.
Je sám; vyslovuje radost nebo smutek. Svědky jeho hledání nejsou ani pasové úřady, ani univerzitní specialisti na gramatiku, pouze slunce a smrt, dvě mocnosti, jimž – jak řekl La Rochefoucauld – nemůžeme pohlédnout do tváře.

 



Source of the quotationSouvislosti, 4. / 2005
Bookpage (from–to)pp. 4-8.

minimap