Ostře sledované vlaky (Czech)
„Eléve Hrmo,“ zavolal pan přednosta.
A jdu do kanceláře, salutuji a vypínám se.
„Elév Miloš Hrma se hlásí ve službě!“
„Posaď se,“ řekl pan přednosta a vstal od stolu a na hlavu se mu položil list
z palmy. Pak stál chvíli přede mnou, jeho vyplakané oči putovaly po mé uniformě,
pak mi dopnul knoflík u kabátu. „Tak Hrmo, jestlipak sis všiml, že tady nemáme
telegrafistku?“
„Zdeničku Svatou!“ povídám.
„Svatou... aha!“ odprskl pan přednosta, „ale neslyšel jsi ve městě nic?“
„Neslyšel, ale co má být?“
„To je divný. Na našeho pana výpravčího už jezdějí div ne hromadný výpravy!
Jako by měl čtyři nohy! Dvě hlavy! Pěkně proslavil tu naši tichou, klidnou staničku,
pěkně!“
„A to on pan výpravčí Hubička zase ano,“ povídám, „jak jsem sloužil v Dobrovici
a pan výpravčí mě zaškoloval, tak zase se na něj jezdila dívat celá trať...
to jak přetrhl s jistou dámou kanape pana přednosty...“
„To rakouský, vikslajvantový kanape?“ vyvalil oči pan přednosta, „takovýhle?“
„Přesně takový,“ povídám.
„Miloši, posaď se,“ zvlídněl pan přednosta. A sám se obkročmo posadil na druhý
taburet a přiložil ruku k uchu.
„To takhle odejel poslední noční osobní vlak,“ povídám do přednostova ucha,
„a od večera seděla s námi v dopravní kanceláři taková fešná dáma a kouřila
cigarety a pila víno. A k půlnoci povídá pan výpravčí Hubička: Miloši, jseš
teprv záškolák, ale já ti věřím. Vezmeš to za mě tak na dvě hodinky. A tak jsem
sloužil a výpravčí Hubička odvedl tu dámu do kanceláře pana přednosty. A já
jsem sem tam položil ucho na dveře kanceláře pana přednosty a slyším: Kočičko,
tělo to potřebuje, tělo to žádá...“
„To prase jedno huňatý, vepřový!“ zvedl se pan přednosta a díval se oknem přes
uklánějící se a vrkající holuby na perón, kde stál výpravčí.
„Kdyby to na něm bylo aspoň vidět, ta jeho kujebácká nátura!“ křičel pan přednosta,
a výpravčí Hubička si strčil prst do ucha a třepal jím, jako by měl v uchu zalehlou
vodu.
„Tichá voda břehy mele,“ povídám, „ale v jednu hodinu po půlnoci, kdy náklaďák
odvezl vagóny cukru, poslouchám a slyším z kanceláře pana přednosty takový zvuk,
jako když šoupete s rakví... A pak rána! Vběhnu do kanceláře pana přednosty
a ta dáma leží na kanapi na zádech nahatá a s takhle roztaženýma nohama! A pan
výpravčí Hubička leží na zemi v podvlíkačkách, tak jak leží voják v našem kostele,
když se otevřel boží hrob. A povídá mi: Miloši, špatně jsem chytil kontrafaleš.
Spadl jsem z oltáře lásky...“
„Ta hyéna skvrnitá!“ křičel pan přednosta a opřel se o futro okna a zíral na
výpravčího, který stál rozkročen na perónu a díval se do nebe.
„A jak tam ležela ta důra na přednostově kanapi, jak?“ obrátil se pan přednosta.
„Když dovolíte, já vám to předvedu,“ povídám a ukázal jsem na vikslajvantovou
pohovku a hodil jsem sebou a ve vzduchu jsem se otočil a stáhnul se na záda.
A pan přednosta se nade mnou nakláněl a hrozil.
„Takhle ať se válí s děvkama v čekárně! Ale ne na kanapi svýho přednosty!“
„Protože na přednostenský kanape může sedat jen pan přednosta,“ povídám.
„Sám to uznáš, ale tomu praseti vepřovýmu nic není svatý!“ křičel.
A posadil jsem se a povídám: „Ale pane přednosto, to ještě není všecko, podívejte
se!“ vzal jsem přednostu za rukáv a ukázal, „a tady, v těchhle místech, tady
rupnul ten vikslajvant po celý šířce...“
„Kanape přetrhli!“ křičel pan přednosta, „přednostovi přetrhli kanape vejpůl.
Ale to je tím, že nic už nad lidma není! Ani Bůh, ani mýtus, ani alegorie, ani
symbol. Jsme na světě sami, proto je dovolený všecko... ale ne pro mě! Pro mě
je Bůh! Ale pro támhleto prase vepřový existuje jen vepřová, knedlík, zelí...“
A pan přednosta už nemluvil, jen dýchal, funěl, díval se na perón, na záda výpravčího
Hubičky.
„To je ďábel,“ řekl za chvíli. „Chlap, kterej už deset let mohl bejt někde přednostou
maličký staničky na jednokolejce, ale pořád bez jediný hvězdičky. Jen ho chtějí
povýšit, už vyvede nějakou prasárnu, zatímco já pořád postupuju.“
„Slyšel jsem,“ povídám, „že budete povýšenej na inspektora státních drah.“
„Mám být.“
„Ach, to místo tří hvězdiček budete mít hvězdu jen jednu, ale vroubenou inspektorskou
zahrádkou!“ zvolal jsem.
„Tak, Miloši,“ zasnil se přednosta. „Takovej příklad tady máte,“ řekl a otevřel
skříň a vyjmul novou blůzu, na které už byla vyšitá zahrádka s diamantovou hvězdou,
„takovej přiklad máte ve mně, a jako bych házel perly sviním.“
Publisher | Československý spisovatel, Praha |
Source of the quotation | Bohumil Hrabal: Ostře sledované vlaky, p. 21-24. |
|
Pociągi pod specjalnym nadzorem (Polish)
– Elewie
Pipko! – zawołał pan zawiadowca. Pomaszerowałem więc do kancelarii, wyprężyłem się i zasalutowałem: – Elew Miłosz Pipka melduje się na służbie! – Siadaj! –
polecił pan zawiadowca, wstając od biurka, tak że liść palmy położył mu się na
głowie. Przez chwilę stał przede mną, jego wypłakane oczy wędrowały po moim
mundurze, po czym dopiął mi guzik bluzy. – A więc, drogi Pipko, czyś
spostrzegł, że nie mamy tu telegrafistki? – Zdeniczki Świętej! – dorzuciłem. – Swiętej... aha – odparował pan zawiadowca. – A nic o niej w
mieście nie słyszałeś? – Nie słyszałem... a co ma być? – To dziwne.
Naszego pana dyżurnego ruchu przyjeżdżają tu oglądać niemal całe wycieczki.
Jakby miał cztery nogi! Albo dwie głowy. Znakomicie rozsławił naszą cichą,
spokojną stacyjkę, nie ma co mówić! – A więc pan dyżurny ruchu znowu coś przeskrobał? – spytałem. – Bo jak
pracowałem w Dobrowicy, i pan dyżurny ruchu udzielał mi jako praktykantowi rad
i wskazówek, to przyjeżdżali, aby na niego popatrzeć, ludzie z całego
odcinka... To było wtedy, jak z pewną damą rozdarł kanapę pana zawiadowcy... – Tę austriacką ceratową kanapę? – Pan zawiadowca miał szeroko
otwarte oczy. – Taką jak ta? – Dokładnie taką samą – powiedziałem. – Siadaj,
Miłoszku! – Pan zawiadowca złagodniał i sam usiadł na drugim taborecie jak na
koniu, osłaniając ręką ucho. – To było tak – opowiadałem wprost w ucho pana zawiadowcy – ostatni nocny
pociąg osóbowy już odjechał, a od zmierzchu siedziała z nami w kancelarii
dyżurnego ruchu pewna wytworna dama, pijąc wino i paląc papierosy. Przed
północą dyżurny ruchu, pan Całusek, mówi do mnie: „Miłoszu, wprawdzie jesteś
dopiero praktykantem, ale ja mam do ciebie zaufanie. Posiedzisz tu za mnie
jakieś dwie godzinki”! A więc zgodziłem się go zastąpić, zaś dyżurny ruchu, pan
Całusek, udał się z ową damą do gabinetu pana zawiadowcy. Przyłożyłem ucho do
drzwi i słyszę: „Ciało ma swoje wymagania, koteczku, ciało ma swoje prawa...”. – A to świnia wstrętna, a to wieprz nieczysty! – Pan zawiadowca podniósł się i
ponad poruszającymi łebkami i gruchającymi gołębiami spoglądał na
peron, gdzie stał dyżurny ruchu. – Gdybyż to przynajmniej patrzyło mu z oczu, ta jego kujebacka natura –
krzyczał pan zawiadowca, a dyżurny ruchu włożywszy sobie palec do ucha poruszał
nim, jakby wytrząsał z ucha ostatnią kroplę. – Cicha woda brzegi rwie – powiedziałem. – O godzinie pierwszej po północy,
kiedy pociąg towarowy zabrał wagony z cukrem, stukam ci ja i słyszę z gabinetu
pana zawiadowcy taki dźwięk, jakby ktoś przesuwał trumnę... A wkrótce potem
okropny hałas. Wpadam do gabinetu pana zawiadowcy... a tam owa dama leży na wznak
na kanapie, zupełnie naga, z – o tak –rozrzuconymi nogami! A dyżurny ruchu, pan
Całusek, leży na ziemi w kalesonach, tak jak ten żołnierz w naszym kościele,
kiedy otwarto grób boży. I mówi do mnie: „Miłoszu, źle obliczyłem kontrę...
spadłem z ołtarza miłości...”. – A to hiena plamista! – krzyczał pan zawiadowca i oparty o futrynę okna
patrzył na dyżurnego ruchu, który rozstawiwszy szeroko nogi stal na peronie i
spoglądał w niebo. – A jak tam ta nierządnica leżała na kanapie zawiadowcy, jak? – Pan zawiadowca
odwrócił się. – Jeśli pan pozwoli, to pokażę – oświadczyłem. Wskazałem ceratową kanapę,
skoczyłem, wywinąłem kozła w powietrzu i opadłem na plecy. Pan zawiadowca pochylił się nade mną i groził: – Niech się
tak pokłada z kurwami w poczekalni, a nie na kanapie swojego zawiadowcy. – Bo na kanapie pana zawiadowcy może siadać tylko pan
zawiadowca – powiedziałem. – No widzisz, ale dla tego świńskiego wieprza nic nie jest święte! – krzyczał. Usiadłem i powiedziałem: – To jeszcze nie wszystko, panie zawiadowco, niech pan spojrzy! – Ująłem pana
zawiadowcę za rękaw i pokazałem: – O tu, w tym miejscu, cerata pękła na całej
szerokości... – Kanapę zniszczyli! – krzyczał pan zawiadowca. – Rozdarli na pół kanapę
zawiadowcy! A dzieje się tak dlatego, że nic już nad ludźmi nie ma! Ani Boga,
ani mitu, ani alegorii, ani symbolu. Jesteśmy sami na świecie, dlatego wszystko
jest dozwolone... ale nie dla mnie. Dla mnie Pan Bóg istnieje. A dla tamtego, świńskiego wieprza istnieje tylko kotlet schabowy, knedle i kapusta... Pan zawiadowca nic już nie mówił, tylko, oddychał ciężko i sapał,
patrząc na peron, na plecy dyżurnego ruchu, pana Całuska. – To diabeł – odezwał się po chwili. – Człowiek, który od
dziesięciu lat mógłby już być gdzieś zawiadowcą na jakiejś malutkiej stacyjce przy
jednotorowym szlaku, a ciągle nie ma jeszcze ani jednej gwiazdki. Już, już ma
otrzymać awans i nagle robi jakieś głupstwo, podczas gdy ja
nieustannie pnę się w górę. – Słyszałem – mówię – że będzie pan wkrótce inspektorem kolei państwowych. – Mam nim zostać. –Ach, i zamiast trzech gwiazdek będzie pan miał tylko jedną gwiazdę, ale
otoczoną za to inspektorskim ogródkiem – zawołałem. – Tak, Miłoszu... – rozmarzył się pan zawiadowca. – Taki przykład tu macie –
powiedział i otworzywszy szafę, wyjął nową bluzę, na której był już wyszyty ów
ogródek z diamentową gwiazdą – taki przykład macie w mojej osobie. A mimo to...
jakbym rzucał perły przed wieprze...
Source of the quotation | Bohumil Hrabal: Pociągi pod specjalnym nadzorem, przeł Andrzej Czcibor-Piotrowski, Świat literacki Izabelin 2002 |
Bookpage (from–to) | pp. 18-22. |
|